czwartek, 26 listopada 2015

Po prostu muzyka


Materiał powstał w oparciu o wywiad z Panem Tadeuszem Kwinta, autorem programu "Po prostu muzyka" i jego głównym wykonawcą. Przepraszam, za jakość zdjęć ale materiały dostarczone przez Pana Tadeusza nie były najlepszej jakości.
Po prostu muzyka Po prostu muzyka
Jak powstał program ?
Gdy w latach 70-tych przeniosłem się do Warszawy i grałem w Kabareciku Olgi Lipińskiej, odszukała mnie redaktorka "działu szkolnego" proponując mi podjęcie się prowadzenia lekcji z muzyki. Dowiedziałem się, że podobny program powstał oparty na podręczniku Pani Lipskiej, ale program ten odpadł przy kolaudacji. Początkowo odmówiłem ponieważ nie wyobrażałem siebie przy jakiejś czarnej tablicy z patyczkiem w dłoni i wykładającego temat. To nie było dla mnie. Ponieważ mnie uparcie namawiano, poprosiłem wtedy o chwilę czasu do namysłu i napisałem manifest [śmiech] na jakich warunkach się zgodzę. Stwierdziłem, że to nie może być w formie lekcji, że to musi być rodzaj widowiska czy teatru, to musi być przekorne, przyswajanie wiedzy nie może iść wprost ale musi być to zakamuflowane. To musiałoby być coś co by przyciągnęło młodych słuchaczy. No i najważniejszy warunek to jest to że program miał być nagrywany w Krakowie z tej racji, że z moją ekipą którą dotychczas pracowałem bardzo się zżyłem i mamy już wspólne doświadczenia w robieniu programów.
O dziwo, moje warunki oraz cały projekt został przyjęty. I tak to się właściwie zaczęło. Dowcip polegał na tym, że ja dostawałem na małej karteczce w paru punktach temat lekcji, na jakie problemy zwrócić uwagę i do tego tematu musiałem napisać scenariusz. Nie było wtedy internetu oraz takiej bogatej wiedzy jak jest teraz, musiałem niestety wertować książki z muzykologii, podręczniki. Chciałem wytłumaczyć problem w taki sposób jakbym chciał by mi go tłumaczono, żebym to najłatwiej zrozumiał. Stąd narodził się cały szereg pomysłów, które potem w sensie pozytywnym później mi wypominało i przypominano jak np. postać biegająca po klockach, duży klocek - cała nuta, pół klocka, ćwierć klocka i cały szereg innych pomysłów by pokazać obrazowo niektóre problemy. Starałem się wyszukiwać takie sposoby tłumaczenia, które by przemówiły do mnie do mnie jak do dziecka.
Po prostu muzyka
Ile było postaci na planie ?
Tylko jedna. W ramach cyklu, który nazywał się "Mała muzyka" był program "Muzyka dla klasy pierwszej"i tam była jedna plansza, za każdym razem inna ale mieszcząca się w temacie np. ładnie śpiewamy, cicho-głośno, drewno-blacha, instrumenty strunowe, instrumenty elektroniczne i szereg innych problemów, które mi podrzucano, jakie należy poruszyć. Dla pierwszej klasy była jedna postać, która objaśniała działanie różnych najprostszych instrumentów. Zacząłem wtedy wykorzystywać pomysły że było tam nas iluś, dwoiliśmy się, troiliśmy, graliśmy w orkiestrze.
Kiedy po wakacjach zaproponowano mi, żeby kontynuować dalej ten program a była to już druga klasa to pomyślałem sobie że "ja" jestem o rok mądrzejszy no to okazało się że jeden jest "Duży" bo działa już od roku i on stał obok fortepianu a drugi był "Mały", który się kręcił po fortepianie. Stąd właśnie narodziły się dialogi Dużego z Małym. Ten Mały pojawiał się spod klapy fortepianu a Duży, gdy przychodził do tego fortepianu był normalny. Jeden był przemądrzały i wiedział wszystko najlepiej a drugi mu udowadniał że nie jest tak jak on myśli.
Po prostu muzyka
Trudno było zagrać te postacie ?
Były to czasy telewizji kolorowej i graliśmy wszystkie odcinki w Blu-boxie. Na początku każdego odcinka jest coś takiego, że skacząc po po klawiszach fortepianu, gram melodię. Proszę spojrzeć na program - tam jak skaczę na ten klawisz to on się ugina, czyli on reaguje tak jakbym rzeczywiście skakał po fortepianie. Potem jacyś nauczyciele mieli do mnie jakieś pretensje, że to "skandal, że ja uczę niszczenia dzieci instrumentów" po czym odpowiadałem "jeśli Pani da radę wystukać na fortepianie jakąkolwiek melodię to ja uwierzę i przestanę coś takiego robić". To była taka skomplikowana sprawa ponieważ Jerzy Kaszycki, który pisał muzykę do wielu piosenek wykorzystywanych w tym programie, był kierownikiem muzycznym takiego przedsięwzięcia, przyczepił sznurki do tych klawiszy a ja musiałem wiedzieć gdzie się klawisz zaczyna a gdzie się kończy i skakałem sobie.
Po prostu muzyka Po prostu muzyka
Ile było odcinków ?
Odcinków nakręciliśmy dwadzieścia : dziesięć dla pierwszej i dziesięć dla drugiej klasy.
Po prostu muzyka
Ile czasu zajmowało nagranie jednego odcinka ?
Jeden odcinek - czyli około 40 minut - nagrywaliśmy pięć dni. Dziwne, no nie ? Ale zauważcie, że wtedy pracowaliśmy bez takich możliwości technicznych jakie są dzisiaj. Jeżeli ja rozmawiałem z samym sobą to przecież ja musiałem nagrać najpierw odpowiedzi i nagrać swoje zachowanie na zachowanie, jak gdyby pytania czy zaczepki partnera, którego jeszcze nie ma, który wystąpi potem. I to właśnie w tej kolejności, nie że pierwszy zaczyna rozmowę tylko musi być odpowiedź i ja muszę już wiedzieć jak się zachowa tamten żeby gestem, miną i sytuacją zareagować na coś co tamten potrafi wiedzieć. A potem dogrywało się tego drugiego, który tak się musiał zachowywać i mieć takie wyczucie tego dialogu, żeby reakcja tamtego, która już jest nagrana była naturalną reakcją na to co ja robię w tym momencie.
To było dość żmudne i wiadomo, że jeśli wpisuje się to w rzeczywistość przepięknie rysowaną przez Jurka Boducha, przecież to były cacuszka te jego rysunki, on potrafił narysować dach, złożony z dachówek a każda dachóweczka miała swoje światło w miejscu wypukłym.
Muszę powiedzieć, że polubiłem te programy. Jak one się zaczynały to mieliśmy trochę żalu, że idą o nieciekawej porze, że skarżą się nauczyciele, że nie mogą z nich skorzystać no bo trudno program szkolny ustawiać pod program telewizyjny. Ci, którzy widzieli ten program chwalili go, program ten był powtarzany przez conajmniej 10 lat jak nie dłużej. Co jakiś czas spotykają mnie jakieś pokolenia i mówią, że mnie pamiętają. Rodzice oglądali z maluchami i maluchy, które pamiętają z dzieciństwa, że coś takiego było jeszcze załapali się by swoim dzieciom pokazać. To takie miłe i powiem Wam, że jeśli by ktoś mi zaproponował zrobienie podobnego programu to nie odmówiłbym.

Źródło : http://www.nostalgia.pl

Przybysze z Matplanety











Dagmara Bilińska oraz Tadeusz Kwinta
a po prawej pomarańczowy Pi (Bilińska) i zielony Sigma (Kwinta)
Przybysze z MatplanetyCzy w latach 80-tych wylądowali u nas kosmici? Tak! I to jeszcze na statku, który przypominał model pojazdu Eagle z serialu "Kosmos 1999". Jednak to nie byli zwykli kosmici. To byli "Przybysze z Matplanety", których zadaniem było pomaganie ziemianom w poruszaniu się w skomplikowanym świecie jakim jest matematyka.
Przybysze z Matplanety
Przybysze z MatplanetyPrzybysze z MatplanetyPrzybywamy z Matplanety,
wprost z odległej galaktyki,
czyli z gwiazd matematyki.
Cykl edukacyjny "Przybysze z Matplanety" powstał w latach 80-tych. Była to historia o dwóch kosmitach, którzy odwiedzają nieznaną im planetę - Ziemię i na rozkaz Wielkiego Monitora wykonują na niej przeróżne misje a wszystko po to by dzieci oglądając ten program oswoiły się z matematyką i z jej czasami skomplikowanymi pojęciami.
Mieszka u nas zbiór kwadratów,
oraz podzbiór tęgich walców,
mamy innych też mieszkańców.
Na planie - PI i SIGMA a w rzeczywistości dwóch aktorów: Tadeusz Kwinta czyli zielony Sigma oraz Dagmara Bilińska (w napisach końcowych wymieniana jako Dagmar Bilińska) czyli pomarańczowy PI. Aktorzy wykorzystywali w tym programie najnowszą ówczesną technikę czyli bluebox. Było to coś w rodzaju fotomontażu, w którym łączyło się różne zdjęcia. Aktor poruszał się w studiu pomalowanym na niebiesko. Obraz z takiej kamery z aktorem wpisywany był w obraz z innej kamery, namalowany na małej karteczce. Było to trochę skomplikowane dla aktorów, którzy musieli nauczyć się nie tylko odpowiednich ruchów ale także umieć sobie wyobrazić obraz, który potem obejrzy widz tak by zagrać perfekcyjnie daną rzecz w wyimaginowanym świecie i na niebieskim tle. "Mam dobrą pamięć przestrzenną, więc praca w technice bluebox była dla mnie atrakcją, a nie udręką" - tak wspominała pracę nad programem Dagmara Bilińska, jednak bywało tak, że jeden odcinek kręcono kilka dni.
Przybysze z Matplanety Przybysze z Matplanety
Stożki, romby i trójkąty,
cyfry, liczby, prostokąty,
koła, sześciany, kwadraty.
Warto też wspomnieć i o strojach. Jak wspomina Tadeusz Kwinta: "Najprościej było zrobić kostiumy kosmonautów ale mnie się skojarzyła postać Michelina, taka nadmuchana. Jeśli chodzi o kręcące antenki to mieliśmy włącznik, na antenkach był silniczek i po naciśnięciu tego włącznika te antenki się kręciły".
Cóż niełatwo być kosmitą i poruszać się w takich nadmuchiwanych strojach jednak to aktorom nie sprawiało trudności. "Super mi się biegało w takim stroju. Jak upadałam to nic nie czułam." - wspomina Dagmara Bilińska. Tej Pani należą się szczególne uznania bowiem jak nagrywała program to była w ciąży. Biegać w takim stroju i w dodatku mieć okrągły brzuszek (Pani Dagmara grała do 7-go miesiąca) - duży podziw.
Przybysze z Matplanety Przybysze z Matplanety
Stożki, romby i trójkąty,
cyfry, liczby, prostokąty,
koła, sześciany, kwadraty.
A czym się poruszali nasi kosmici? No cóż, tutaj trzeba przyznać że TVP tworząc ten serial miała za nic prawa autorskie. Statek przybyszów z Matplanety został po chamsku ściągnięty z serialu "Kosmos 1999". W programie tym statek był mały, na niteczkach i krążył sobie dookoła prawdziwych obrazów kuli ziemskiej. Również prawa muzyczne nie imały się twórców tego programu bowiem w odcinku "Pechowy słoń", słychać muzykę z Gwiezdnych Wojen.
My kosmici PI i SIGMA
dwa matplanetyczne znaki,
zbiór przyjaciół z jednej paki
Odcinków całej serii było dziesięć. Ostatni z nich nazywał się "Królestwo Miętowego Groszka" w którym to Pi i Sigma zajmowali się systemem dwójkowym. Wylądowali wtedy nie na ziemi a na planecie opanowanej przez tytułowego groszka. Groszek ten był okrągły, miał ciemne okulary oraz ciemiężył mieszkające tam roślinki. Postać groszka, komuś skojarzyła się z pewnym generałem i ... ten manewr przekreślił realizację pozostałych odcinków.

Matplaneta zróżniczkuje,
przecałkuje,
pierwiastkuje
Matplaneta zróżniczkuje,
przecałkuje,
pierwiastkuje



Warto również wspomnieć o muzyce. Temat tytułowy (przewijający się w piosence) autorstwa Marcelego Latoszka (z elektronicznej grup Omni) jest chyba znany każdemu wielbicielowi tego programu. Piosenkę tytułową wykonał nieodżałowany Andrzej Zaucha.

Źródło : http://www.nostalgia.pl

Sonda



Program nadawany był w Telewizji Polskiej w latach 1977–1989. Jego gospodarzami byli Andrzej Kurek i Zdzisław Kamiński. Według znanych danych nakręcono około 490 odcinków. Gdy uwzględnimy powtórki i odcinki zrealizowane po wrześniu 1989 roku, łącznie złoży się to prawdopodobnie na aż 560 wyemitowanych programów.
„Sonda” była pod wieloma względami nowatorska, a przez wielu uważana jest za najlepszy program popularnonaukowy w historii polskiej telewizji, choć nie brakuje głosów, że był jednym z najlepszych w skali świata. I trudno nie powtórzyć zdania, które często pojawia się w rozmowach na jego temat: „Sonda wyprzedzała swoje czasy”.
ARCHIMEDES MIAŁ RACJĘ
Jak to w nauce i historii nieraz bywa, początkiem była „Eureka”. Był to jeden z najstarszych polskich programów telewizyjnych o charakterze edukacyjnym, którego pierwszy odcinek wyświetlono 4 września 1957 roku. Miał on formułę magazynu prowadzonego na żywo, w którym dziennikarze z zespołu realizującego dany odcinek przedstawiali w studio wybrane zagadnienia ilustrowane filmami, planszami, eksponatami i innymi pomocami.
Pomysłodawcami „Eureki” byli: Maria Korotyńska i Ignacy Waniewicz, kierownikiem zespołu był przez długie lata Jerzy Wunderlich, znany także jako późniejszy prezenter programu Klinika zdrowego człowieka. Wśród dziennikarzy „Eureki”, wymienić należy takie nazwiska jak Andrzej Mosz (znany później z programu Za kierownicą), Zbigniew Zdanowicz, Teodor Zubowicz czy Rafał Skibiński. Wkrótce w zespole znalazł się również Andrzej Kurek, a później także niezapomniany lektor i prezenter – Marek Siudym.
Program, który nadawany był do 1975 roku, dał początek również innym audycjom popularnonaukowym, jak „Człowiek, ziemia, kosmos”, „Przyjemne z pożytecznym”, a przede wszystkim „Sonda”, która wkrótce zastąpiła „Eurekę”.
START!
W połowie lat 1970. kierownictwo redakcji „Eureki” zdecydowało się zmienić formułę programu. Wiele wskazywało na to, że dotychczasowa stawała się mało atrakcyjna i brak jej było świeżości. Zespół szukał czegoś nowego, co mogłoby stać się, według słów Tomasza Pycia – „hitem ekranowym”.
Pracę nad programem powierzono Andrzejowi Kurkowi (fizykowi), któremu pomagały Wanda Konarzewska i Zofia Żukowska. Pierwsze dwa programy Kurek prowadził właśnie z nimi – pierwszy z Konarzewską, a drugi z Żukowską. Później zdecydował się stworzyć własny zespół redakcyjny złożony z fachowców. Wkrótce przed kamerą, obok Kurka, zaczęli pojawiać się Zdzisław Kamiński (dziennikarz i ekonomista) i Marek Siudym.
Zdaniem Tomasza Pycia – autora strony internetowej poświęconej „Sondzie” i wieloletniego (niestety, już nieżyjącego) członka zespołu tworzącego program – pomysł, by przed kamerą umieścić dwóch okularników o odmiennym podejściu, pochodził od Zofii Żukowskiej.
Wkrótce zespół „Sondy” rozrósł się. Każdy z dziennikarzy był zobowiązany do napisania scenariusza programu i zorganizowania nagrania przynajmniej raz w miesiącu. Wszyscy mieli także obowiązek zdobywania materiałów filmowych, ikonografii i dokumentacji, a także ich opracowywania, montowania i pisania tekstów do autorskich felietonów (każdego tygodnia).
Co ciekawe, materiały do nagrań filmowych zespół zdobywał za darmo. Było to możliwe dzięki ambasadom Stanów Zjednoczonych, Francji, Niemiec i ZSRR oraz różnym ośrodkom kultury i przedstawicielstwom handlowym różnych krajów. Niezwykle istotne były także kontakty osobiste. Telewizja Polska pierwsze materiały dla programu zakupiła dopiero w 1986 roku.
W nagraniach brało udział wielu znanych lektorów, którzy czytali teksty felietonów. Wśród nich byli: Marek Gajewski i Zdzisław Szczotkowski, a także Jan Suzin, Lucjan Szołajski, Jerzy Rosołowki czy Waldemar Skolmowski.
FORMUŁA
Początkowo program miał typową formę magazynu. Realizowany był w studio, w którym pojawiali się goście i prezentowano materiały filmowe. Dla przykładu, w pierwszym odcinku poruszono takie tematy jak: misja sond Voyager, roboty przemysłowe i wulkany podwodne. Zastanawiano się także, skąd wzięło się życie na Ziemi i podano informację o odkryciu celulozy w przestrzeni kosmicznej.
W programie bardzo szybko wykorzystano zupełnie nową koncepcję. Każdy odcinek poświęcano konkretnemu zagadnieniu naukowemu lub technicznemu. Program prowadziło dwóch panów, najczęściej Kurek i Kamiński, z których każdy przyjmował odmienną rolę. Jeden był entuzjastą, a drugi sceptykiem. Niezwykle ważne było to, że prowadzący unikali stawiania ostatecznych tez czy podsumowań. To widz miał wyciągnąć wnioski i rozstrzygnąć problem w zgodzie z własnymi przekonaniami.
Kurek i Kamiński prowadzili dyskusję w studio, a czasem także poza nim. Wykonywali przy tym szereg prostych, a jednocześnie ciekawych doświadczeń i prezentowali rozmaite eksponaty. Często okraszano całość dobrym humorem lub prostą inscenizacją, w której ważną rolę pełniły kostiumy i scenografia.
Jednocześnie twórcy unikali zbyt zawiłych i niemożliwych do zilustrowania tematów. Dyskusje przeplatane były felietonami filmowymi, które prezentowały i obrazowały najważniejsze w danym odcinku zagadnienia. Chodziło o to, by widzem mógł być każdy, bez względu na wiek, zawód i zainteresowania. Często można spotkać opinię, że każdy Sonda była zawsze spektaklem.
Warto pamiętać, że program realizowano przy bardzo niskim budżecie. Zmuszało to twórców do stosowania prostych, acz pomysłowych rozwiązań, często realizowanych wręcz domowym sposobem. W czołówce programu wykorzystywano także plansze wykonywane przez Andrzeja Kurka na prywatnym komputerze ZX Spectrum (48 KB).
Czasem brakowało środków nawet na taśmę filmową i pojawiła się konieczność zapisywania nowych odcinków na tej samej szpuli, na której zrealizowano wcześniejsze programy. W ten sposób bezpowrotnie utracono między innymi pierwsze nagrania.
SZCZEGÓŁY I SZCZEGÓLIKI
Logo programu „Sonda” stworzył Andrzej Kurek. Wykorzystał do tego znany na całym świecie symbol yin i yang. Tymczasem to, co czyniło i do dziś czyni „Sondę” rozpoznawalną, to niezwykle ciekawa i trwająca 46 sekund czołówka programu z bardzo charakterystycznym motywem muzycznym. Została ona zapisana na taśmie 16 mm, z wykorzystaniem kilku materiałów filmowych i plansz, które zamówiono w Studiu Eksperymentalnym TV.
W krótkim fragmencie filmowym można zobaczyć wyobrażenie lotu sondy Mariner 5 oraz wybuchu supernowej. Wykorzystano także zarejestrowany podział jądra komórkowego, moment zapłonu silnika wielostopniowej rakiety Saturn 5, a także satelitarne zdjęcia cyklonu, moment mieszania się oleju z wodą w stanie nieważkości i fragment procesu montażu podzespołów układu scalonego. Pod koniec pojawia się kolaż wybranych scen z filmów popularnonaukowych z ZSRR oraz informacja umieszczona na płytkach sond Pioneer 10 i 11.
Jako tło muzyczne wykorzystano utwór „Visitation”, którego autorem i wykonawcą jest Mike Vicker, brytyjski muzyk, kompozytor i wykonawca muzyki do wieli seriali i programów telewizyjnych. W latach 1960. grał w znanym zespole Manfred Mann.
TRAGICZNY KONIEC
Tworzenie nowych odcinków zakończyło się razem ze śmiercią Andrzeja Kurka i Zdzisława Kamińskiego. 29 września 1989 roku obaj prowadzący program zginęli w wypadku samochodowym w Raciborzu-Brzeziu, w czasie zbierania materiałów do kolejnego odcinka. Kierowcą samochodu marki Peugeot, którym jechali, był Andrzej Gieysztor, polski kierowca i pilot rajdowy, który również zginął w wypadku. Pojazd zderzył się czołowo z ciężarówką. Według ustaleń śledztwa, powodem zdarzenia najprawdopodobniej była nadmiernej prędkość. Kurka i Kamińskiego pochowano na cmentarzu w Pyrach.
Po śmierci prowadzących, na antenie ukazały się jeszcze trzy odcinki premierowe i jedna powtórka. 25 października 1989 roku wyemitowano program poświęcony pamięci Andrzeja Kurka i Zdzisława Kamińskiego, pod tytułem „Dwaj ludzie z Sondą”.
SONDA A HISTORIA
Program z pozoru nie miał wiele wspólnego z historią. Tymczasem historia nauki i techniki pojawiała się często przy okazji omawiania różnych tematów, stanowiąc nieodłączny element i tło wielu rozważań. Dziś „Sonda” jest wspaniałym zapisem tego, jak na przestrzeni lat zmieniała się nauka i technika. Widzimy w nim także, jak zmieniało się z czasem nasze postrzeganie nowinek naukowych i technologicznych.
Świetnym przykładem jest odcinek zatytułowany „Plaster rzeczywistości”, w którym prowadzący prezentowali nowe możliwości związane z pojawieniem się płyty kompaktowej CD. W pewnym momencie Kamiński przedstawił wątpliwość dotyczącą nowego nośnika informacji:
„Trzeba powiedzieć, że oprócz tej cudownej jakości dźwięku i wspaniałej jakości obrazu na płycie wizyjnej, jest jeden zasadniczy problem. Polega on po prostu na tym, że działa to tylko w jedną stronę. Można tylko odtwarzać, czyli nie ma tej możliwości, którą stwarza taśma magnetofonowa i magnetowidowa – nagrywania programów, utworów, które właściciel chce mieć”.
Wśród argumentów Kurka znalazło się między innymi takie stwierdzenie:
„Przecież tym można się posługiwać jak aparatem fotograficznym. Powiedzmy kamera, rejestracja obrazu i gdzieś w instytucji, jednej na terenie miasta albo nawet kraju, rejestracja tego na płycie, do wielokrotnego użytku, nie do zdarcia (…)”.
Dziś, gdy płyty CD powoli odchodzą do lamusa i trudno nie znaleźć w sklepie taniej nagrywarki, może wydawać się to zabawne, ale w 1984 roku była to czysta niewiadoma – zarówno z technicznego, jak i ekonomicznego punktu widzenia.
Te i całe mnóstwo innych przykładów świadczą o tym, że „Sonda” do dziś nie straciła swojego potencjału. Wiele problemów zaprezentowanych w programie do dziś jest aktualnych. W wielu przypadkach to, co zostało określone przez prowadzących jako „możliwe”, stało się rzeczywistością. Dziś możemy oglądać odcinki „Sondy” na kanale TVP Historia, gdzie emitowane są w sobotnie poranki o godz. 8.10.

 29 września 1989 roku pod Raciborzem zginęli Andrzej Kurek i Zdzisław Kamiński, twórcy zjawiskowego programu „Sonda” Program oddziaływał na wyobraźnię i ukazywał wspaniały, często niedostępny świat nauki i techniki. „Sonda” była prawdziwym fenomenem nauki w telewizji…

wtorek, 10 listopada 2015

Kulfon i Monika




Kulfon i Monika 




  Kulfon i żaba Monika - to dość przewrotna para bohaterów, którzy zaczęli pojawiać się w drugiej połowie lat 80-tych w różnych programach dziecięcych (Trąba, Wyprawy Profesora Ciekawskiego) by w końcu dostać swój własny program "Ciuchcia". Ciekawostką dla niektórych będzie to iż kukiełki Kulfona oraz żaby Moniki są animowane przez dwóch mężczyzn a mianowicie Mirosława Wieprzewskiego (postać Kulfona) oraz Zbigniewa Poręckiego (postać Moniki).
Mirosław Wieprzewski i Zbigniew Poręcki
Kto pojawił się pierwszy na estradzie ? Kulfon czy Monika ?
Mirosław Wieprzewski
: Jedno jest pewne - na pewno nie pokazali się razem. Jeśli chodzi o estradę to żaba Monika pierwsza się tam pojawiała. Kulfon zaś został stworzony przez telewizję. Po raz pierwszy widzowie mogli go zobaczyć w programie "Trąba". Później, będąc już gwiazdą telewizji poprosił swoją dobrą znajomą Żabę Monikę.
W jakich okolicznościach pojawił się Kulfon ?
Mirosław Wieprzewski: Pomysłodawcą Kulfona jako postaci była scenografka, Pani Lidia Wopaleńska natomiast ducha w niego tchnął Andrzej Grabowski, który po prostu wyciągnął Kulfona z magazynu telewizyjnego. Wcześniej kukiełka ta debiutowała w Teatrze Telewizji dla Dzieci jako postać jakiegoś diabełka i po skończonym przedstawieniu trafiła do magazynu. Stamtąd właśnie wyciągnął go Andrzej Grabowski, który przyniósł i powiedział : "Mirek a zobacz to, co można z tym zrobić." Ja wziąłem lalkę i stworzyłem tę postać, charakteriologicznie, ruchowo, po prostu zacząłem nią grać. I tak powstał Kulfon.
A Monika ?
Zbigniew Poręcki: Jeśli chodzi o Monikę to żabę myśmy wymyślili obaj, kiedy pracowaliśmy razem w teatrze na etacie, zmuszeni byliśmy zająć się dodatkową pracą. Był taki teatrzyk w którym brakowało takiej "zapchajdziury czasowej". Ponieważ w teatrzyku brakowało jeszcze jednej postaci, poszperaliśmy trochę w magazynie i znaleźliśmy starą lalkę żaby. Wziąłem ją do ręki i zacząłem zabawiać dzieci wchodząc w niepisany dialog. I w ten sposów narodziła się Monika.
A jak było z tekstami dla Was ? Czy ktoś je dla Was pisał czy też sami improwizowaliście ?
Zbigniew Poręcki: Teksty, które powstawały do programu pisał Andrzej Grabowski. Teksty te były przez nas traktowane jako "fundament czy kręgosłup" do których dorzucaliśmy swoje wypowiedzi. Polegało to mniej więcej na tym, że dostawaliśmy tekst, rzucaliśmy okiem o co chodzi i po wyłapaniu głównego sensu mówiliśmy już swoimi dialogami.
Ile czasu poświęcaliście na nagrania do programu ?
Mirosław Wieprzewski: Odcinki, w których można było spotkać Kulfona i Monikę były emitowane w porze najwyższej oglądalności, we wtorki w godzinach popołudniowych (około 17:00). Sam program trwał 40 minut i co najważniejsze było przez cały czas pokazywane studio. Mało było takich reportaży z ulicy. Odcinki do programu były nagrywane we wtorki i taki odcinek był nagrywany przez cały dzień.
Co (lub kogo) można było zobaczyć w Waszych programach ?
Mirosław Wieprzewski: W naszym programie były również teatrzyki dla dzieci robione przez Kulfona i Monikę. Przez nasz program przewinęło się sporo znanych artystów m.in. : Wiktor Zborowski, Jacek Wójcicki, Maryla Rodowicz, Siostry Winiarskie, Kaczki z Nowej Paczki, Piotrek Pręgowski, Maciej Pietrzyk (grający Majstra bez Piątej Klepki) oraz wielu, wielu innych. W każdym odcinku występowała inna gwiazda.
Kulfon i Monika 




Idąc sukcesem jakim był "Kulfon i Monika" nagraliście także płytę.
Zbigniew Poręcki: Tak, znajdowały się na niej piosenki śpiewane przez Kulfona i Monikę. Niektóre z nich stały sie prawdziwymi szlagierami jak "Kulfon co z ciebie wyrośnie", "Bursztynek", "Pocałuj żabkę w łapkę".
A czy podczas nagrań przydarzały się Wam jakieś śmieszne zdarzenia ?
Zbigniew Poręcki: Chyba największym żartem jest to że Monikę gra facet. Przypomniała mi się taka historia z ZOO warszawskiego, kiedy nakręcaliśmy program dla telewizji. W takim dużym kostiumie musiałem zdjąć maskę bo szedł kolejny dubel. Zdjąłem maskę i facet, mieszkaniec warszawskiej Pragi, spojrzał na mnie i powiedział 'Patrz Hela, ta żaba to facet' Czasami moi, dorośli już synowie jak chcą zrobić mi jakieś małe "huku" to mówią 'Mama ! Uprałaś tatusiowi sukienkę'. Jednak najwięcej problemów miałem z Moniką na samym początku, kiedy kręciliśmy program, bowiem musiałęm nauczyć mówić "po dziewczyńsku" (chciałam, zrobiłam, musiałam).
Od autora - obecnie Kulfona i Moniki nie można zobaczyć już w telewizji. Z niewyjaśnionych przyczyn program ten zniknął z ekranu w porze największej oglądalności. Naszych bohaterów można spotkać już tylko na festynach dziecięcych. Jak zapewniają aktorzy wcielający się w Kulfona i Monikę cały czas są gotowi wrócić do telewizji o każdej porze.
Adam Kilian, jeden z czołowych polskich scenografów współpracujący z teatrami lalek, powiedział "Lalka się nie starzeje". Czekamy na powrót naszych bohaterów na szklane ekrany.
Serdeczne dziękuję za Wywiad i życzę Kulfonowi i Monice jak najdłuższego kontaktu z dziećmi oraz rychłego powrotu na szklany ekran.

Źródło: http://www.nostalgia.pl

Akademia Pana Kleksa

Ciekawostka filmowa : Na film sprzedano aż 14 094 014 biletów, co tym samym plasuje go na 6. miejscu
pod względem liczby widzów w polskich kinach w okresie przed 1989 rokiem.
logo filmu Akademia Pana Kleksa
Rok 1983r. Do kin wchodzi film Krzysztofa Gradowskiego "Akademia Pana Kleksa". Wchodzi i prawie natychmiast podbija serca ówczesnych dzieci swoją pomysłowością a przede wszystkim swoimi piosenkami. Już czołówka ukazała w całej glorii styl filmu: klasyczną bajkę, opowiedzianą ze współczesną energią, nerwem i przy użyciu wszelakiego arsenału ówczesnej techniki filmowej. Kamera nachyla się nad biurkiem pisarza, który maczając pióro w kałamarzu, pisze tytuł książki. Nagle atramentowy kleks, niespodziewanie uwolniwszy się z czubka pióra, zaczyna żyć własnym życiem. Rozbrzmiewa instrumentalna wersja piosenki "Witajcie w naszej bajce". Kleks wstaje z kartki i salwuje się ucieczką przed grupką rysunkowej dzieciarni. Gonitwa po dachach, na tle kalejdoskopowo zmieniającego się nieba, wieńczy ogromna miotła (?), okazująca się częścią maszynerii, odsłaniającej widok przestrzeni kosmicznej. W rytmie fenomenalnego tematu muzycznego "Kosmiczny prolog", widzimy symbol filmu - wielki, wirujący guzik, zamieniający się w feerię rewiowych świateł, na tle których, w pełnej chwale pojawia się tytuł "Akademia pana Kleksa".
Pan Kleks i jego akademia w odświętnej scenerii Profesor Ambroży Kleks (Piotr Fronczewski)
Krzysztof Gradowski w ponurych czasach stanu wojennego stworzył film niezwykły. Podczas gdy nasi rodzimi twórcy kręcili poważne dramaty społeczno-obyczajowo-psychologiczno-zaangażowane, a jedynymi dostarczycielami ekranowej rozrywki byli Juliusz Machulski i Stanisław Bareja, "Akademia pana Kleksa" zadziwiła radością, optymizmem i baśniową cudownością. Reżyser z niespotykaną witalnością i energią zaserwował kolorowy świat dziecięcych marzeń, gdzie przygoda czeka nawet na szarym podwórku Adasia Niezgódki. Nie jest to jednak nudna bajkowość "na klęczkach", o którą najłatwiej. Gradowski połączył pogodny świat pana Kleksa z mrocznym pochodem wilków, złowrogim laboratorium Golarza Filipa i klasyczną baśniową scenerią opowieści szpaka Mateusza. Mało tego - w filmie jest także miejsce na sekwencje rysunkowe (czołówka i "sen o siedmiu szklankach"), muppetopodobne Psie Niebo, a nawet kawałek kina eksperymentalnego (wizje Trzeciego Oka). Pomimo tego rozrzutu stylistycznego, w "Akademii..." zachwyca mnogość bajkowych krain i miejsc, w których magia i zaklęcia są na porządku dziennym. Do tej pory zadziwia konsekwencja Krzysztofa Gradowskiego, który brawurowo przeniósł na ekran tak niezwykłe pomysły, jak chociażby słynna "kleksografia". Z punktu widzenia techniki efektów specjalnych, wykonanie takiej sekwencji w siermiężnych polskich warunkach, wymagającej ścisłego dopasowania animacji rysunkowej z żywym obrazem, to najprawdziwsza magia, godna doktora Paj-Chi-Wo. Przekonujący okazał się także wybór siedziby Akademii. Z zewnątrz zagrał ją zespół pałacowo-parkowy w Nieborowie.
psie miasteczko Doktor Paj-Chi-Wo (Wiesław Michnikowski)
Drugą siłą napędową filmu był Piotr Fronczewski, który zagrał rolę swego życia. Nie sposób wyobrazić sobie pana Kleksa, bez charakterystycznej dla tego aktora mieszanki ekspresji i melancholii. Kleks to z jednej strony szanowany profesor i czcigodny mentor gromadki urwisów, odkrywający drzemiące w nich pokłady wyobraźni, a jednocześnie to ktoś w rodzaju starszego, doświadczonego kolegi, nadającego na tych samych falach. Fronczewski łącząc dziecięcą wręcz radość wspólnego przeżywania wspaniałych przygód, z charyzmatycznym nauczycielskim tonem, uniknął pułapki taniego psychologizowania i budowania wokół siebie otoczki niedostępnego autorytetu. Jakże to odległe od zachowań sztywnego i poważnego ciała pedagogicznego Hogwartu z serii o Harrym Potterze (może za wyjątkiem przyjaznego prof. Dumbledore'a). Skojarzenie tych filmów narzuca się niemal automatycznie. Oglądając pierwszy film z potterowej serii, można poczuć się znowu jak 10-letni dzieciak, który wiele lat temu po raz pierwszy zobaczył w kinie "Akademię pana Kleksa". Zresztą przygody Harry'ego i Adasia były bardzo podobne, ale na korzyść dużo skromniejszego filmu Krzysztofa Gradowskiego, przemawia (dosłownie!) genialny głos Piotra Fronczewskiego, szczególnie w piosenkach, skomponowanych przez Andrzeja Korzyńskiego.
Piotr Fronczewski jako Ambroży Kleks Jan Brzechwa, pisarz (Piotr Fronczewski)
Mówi się, że najcenniejsze filmy to te, które oglądane w dzieciństwie z wypiekami na twarzy, nic nie tracą ze swego uroku po latach, gdy jako dorośli, ponownie chcemy przeżyć kolorową baśń lat młodzieńczych. "Akademia pana Kleksa" to właśnie taki film. Oczywiście, że dzisiejszy 30-latek jak na dłoni zobaczy wszelkie niedoróbki, pobożne życzenia twórców, niezbyt trafione pomysły, archaiczne rozwiązania trikowo-scenograficzne i naiwną bajkowość świata przedstawionego. Ale pozostał ten niezapomniany, szczery dziecinny zachwyt, który po 20 latach nadal pozwala cieszyć się tą bajką. To chyba największy sukces "Akademii pana Kleksa".

Źródło:  http://www.nostalgia.pl

Żwirek i Muchomorek

Żwirek i Muchomorek
"Bajki z mchu i paproci" to serial animowany produkcji czechosłowackiej na podstawie książki Václava Čtvrtka "Opowieści z mchu i paproci". Książka w której autor dał popis swojej wyobraźni oraz nieprawdopodobnego, wręcz dziwnego poczucia humoru została przeniesiona na szklany ekran w 1968 kiedy to 6-go października nasi południowi sąsiedzi mieli okazję obejrzeć pierwszy z 39 odcinków przygód dwóch leśnych skrzatów - a mianowicie Żwirka i Muchomorka (do nas bajka ta dotarła dwa lata później).
Żwirek i Muchomorek Żwirek i Muchomorek
Chudy jak patyk Żwirek (Křemílek) i okrąglutki Muchomorek (Vochomůrka) żyli sobie w lesie, w swojej chatce wydrążonej w pniu drzewa. Ich życie było monotonne - obaj lubili sobie kapkę dłużej pospać, dobrze aczkolwiek skromnie podjeść. Niestety ich sielskie i spokojne życie przerywane było od czasu do czasu niecodziennymi wydarzeniami oraz niecodziennymi gośćmi. Odwiedzali ich leśne stworzenia, rusałki oraz inne mniej lub bardziej przerażające postacie przez których to bohaterowie wpadali w niezłe tarapaty ale z których to wychodzili obronną ręką.
Żwirek i Muchomorek Żwirek i Muchomorek
Różnorodność postaci oraz ich wygląd (niektóre były naprawdę straszne - np. ciemność która wolnymi krokami zbliżała się do bohaterów) sprawiają iż podczas oglądania nam, jako byłym dzieciom, momentami cierpła skóra.
Jaroslav Celba Żwirek i Muchomorek
Prócz tej różnorodności postaci warto też uwagę zwrócić na muzykę autorstwa Jaroslava Celby, autora muzyki do takich seriali jak "Staflik i Spagetka" oraz "Makowa panienka". Muzyczny kawałek to prawdziwy majsterszyk - ładny oraz nastrojowy, dający uczucie wewnętrznego spokoju a cała melodia na długo zapada w pamięć. Dodam iż niektórzy mają nawet dzwonki na telefon z motywem muzycznym bajki o Żwirku i Muchomorku.



Źródło: http://www.nostalgia.pl


wtorek, 3 listopada 2015

Staflik i Spagetka ("Psi Żywot")


Staflik i Spagetka
Staflik i Spagetka (po polsku Szczudlik i Bagietka) - bardziej znany serial w obecnych czasach jako "Psi Żywot" podbijał w latach 70-tych inną - młodszą publiczność. Ta czeska animowana seria opowiada o przygodach dwóch psów które zażywają sobie z życia i którym bez przerwy przeszkadza swoimi głupimi pomysłami i figlami natrętna wrona.
Staflik i Spagetka 
Trudno mi się odnieść do Wikipedii, która uparcie twierdzi iż emisja w Polsce tego serialu przypadała w TVP w 1991 roku.Serial ten powstał w latach 1969-1971 i pierwsze jego odcinki pojawiły się w drugiej połowie lat 70-tych. Były to odcinki czarno-białe o dość ubogiej scenerii ale za to bogatym dowcipie sytuacyjnym. Dwadzieścia lat później pojawiła się kolejna - tym razem kolorowa seria. W 2014 roku Telewizja Czeska ogłosiła, że po ponad dwudziestu latach przystępuje do tworzenia kolejnej - trzeciej serii przygód tych sympatycznych psiaków.
Staflik i Spagetka Staflik i Spagetka
Warto też wspomnieć o muzyce, która była dynamiczna i wpadała w ucho. Chyba zresztą tego samego autora co skomponował ścieżkę muzyczną do Żwirka i Muchomorka. Widać podobieństwa ...
Staflik i Spagetka 
Serial ten był serialem niemym tzn. nie padało tam ani jedno słowo (no może napisy były po czesku) i nadawał się do oglądania dla dzieci w każdym wieku. Pierwsze jego odcinki skupiały się na budowie domu przez tytułowych bohaterów. Późniejsze zaś perypetie w tym domu oraz w innych miejscach np. w muzeum.

Źródło: http://www.nostalgia.pl

Wakacje z Duchami

18 marca 1971 roku Telewizja Polska wyemitowała, prawdopodobnie w czwartkowym kinie "Ekranu z Bratkiem", pierwszy z siedmiu odcinków serii "Wakacje z duchami" zatytułowany "NA ZAMKU STRASZY !".
Serial ten powstał na motywach popularnej w tamtych czasach powieści "Wakacje z duchami" autorstwa Adama Bahdaja, który napisał scenariusz do tego filmu.
Przy realizacji tego serialu, kręconego zresztą w miejscowościach Niedzica i Krościenko, było trochę problemów ale w końcu ówcześni decydenci dopuścili go do emisji.


https://track.adtraction.com/t/t?a=1073561374&as=1073599011&t=2&tk=1 
https://track.adtraction.com/t/t?a=1091471476&as=1073599011&t=2&tk=1


Serial ten to pełna tajemniczych i zabawnych przygód opowieść o grupie chłopców czyli : Pikadora (w książce Paragon), Perełki i Mandaryna (w książce Mandżaro) spędzających wakacje w leśniczówce. Bohaterowie, jak przystało na ich wiek, to chłopcy z fantazją i szaleńczymi pomysłami. W pobliskim zamku pojawiają się duchy a chłopcy zakładają klub detektywów i postanawiają przyjrzeć się tym zjawiskom bliżej. Wkrótce do ich grupy dołącza dziewczyna.

Film ten jest zrobiony w konwencji czarno-białej a większość scen to działa się albo nocą, albo w ciemnych pomieszczeniach zamku bądź w lochach. Kiepsko było oglądać go w wakacje kiedy promienie słoneczne wpadały do pokoju ... :) ale mam nadzieję, że nie ulegnie on modzie koloryzacji ... dobrze jest jak jest.

Warto też wspomnieć o muzyce i o czołówce z Brunhildą na baszcie i jej ukochanym jęczącym w komnatach zamku. Muzykę (bardzo nastrojową zresztą) przygotował Piotr Marczewski a o jej wykonanie zadbała Wielka Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia i Telewizji w Katowicach pod dyrekcją Konrada Bryzka. Przyznacie, że imponnująca czołówka :)

Czym byłby serial bez aktorów. Mamy tam całą plejadę ... jest Zdzisław Maklakiewicz, Janusz Gajos, Ryszard Pietruski, Józef Nowak, Roman Wilhelmi i wielu, wielu innych o których dużo by pisać. Ja jednak chciałbym się skupić na czwórce młodocianych aktorów grających główne role - role dziecięce. A więc : (źródło : aleseriale.pl)


Henryk Gołębiewski


Henryk Gołębiewski, który zagrał Pikadora, był bardzo energiczny na planie serialu. Wszędzie było go pełno, często podsłuchiwał rozmowy starszych. Nie miał żadnych kompleksów ! Choć przez grę zaczął mieć problemy w szkole.
Serial kręcony był w wakacje, ale Heniu musiał pamiętać o szkole, bo nie rozliczył się ze wszystkich przedmiotów i czekała go sesja poprawkowa. Udało mu się jednak zdać i otrzymał promocję do następnej klasy.


Roman Mosior



Roman Mosior zagrał w serialu Perełkę. Twórcy wspominają, że chłopiec grał fantastycznie, tak samo jak inni młodzi aktorzy. Miał już wówczas za sobą debiut fabularny w filmie "Abel twój brat".
Od lat 80-tych aktor mieszka w Niemczech. Parę razy do roku przyjeżdża do Wrocławia, gdzie mieszkają jego rodzice. Po roli w "Wakacjach z duchami" zaistniał jeszcze w filmie o Panu Samochodziku: "Pan Samochodzik i Templariusze".


Edward Dymek


O Edwardzie Dymku, czyli Mandarynie, twórcy mówią jako o introwertyku, ale dzięki temu idealnie pasującym do roli chłopcu. W dorosłym życiu miał poważne problemy osobiste. Przez długi czas był bezdomny.
Zmarł 29 lipca 2010 roku i został pochowany we Wrocławiu.





Joanna Duchnowska


Joanna Duchnowska zagrała w serialu "Dziewiątkę". Po zakończeniu serii otrzymywała sporo propozycji filmowych i telewizyjnych. Obecnie nosi nazwisko Todisco. Od wielu lat mieszka w Australii i jest dziennikarką radiową. Odwiedza często Polskę, bo w Warszawie mieszkają jej rodzice.

W tym roku (roku 2012) mija 41 lat od premiery filmu (42 lata od produkcji) i zapewne przy okazji opublikowania informacji o nim wielu z Was ogarnie nostalgia ... faktem jest, że film nie zestarzał się zbytnio (zestarzali się niestety niektórzy aktorzy ale temu nie należy się dziwić) jednak co może dziwić to niektóre komentarze na jego temat które znalazłem w sieci np :

_Lennox_ : Absolutnie wspaniała przygoda, film mojego dzieciństwa. Takie wakacje to już dziś tylko mrzonka ;))) (źródło : filmweb.pl) lub

Na nim się wychowałem. Był wielką przygodą, o jakiej każdy chłopak w tamtych czasach marzył. Uczył poszanowania dla przyrody, zabytków, tego co polskie. Chętnie wracam do serialu, kiedy tylko jest w TV. ;-)

Zgadzam się z tymi komentarzami ... wtedy wakacje były naprawdę wakacjami gdzie przygoda czekała na tych co ją chcieli znaleźć ... dzisiaj niestety na dzieciaki czeka w wakacje większy czas przy komputerze lub przy komórce. To co było już wymarło. Dlatego wielu z nas z łezką wspomina tamte czasy i przy okazji pokazuje serial swoim dzieciom - tylko czy one oglądają z taką chęcią jak my kiedyś ??

Źródło:  http://www.nostalgia.pl