"Źródło potęgi i mocy w dolinie tysiąca węży. I że mnie ponoć zabity przez moich strażników, Ty - Dobro Zły - idź. Płaski kamień, głowa węża. Ruszaj, nie ruszaj. Trzy razy Khuman. Wielki skarb i straszny mrok. Zapanujesz nad światem jeśli wyzwolisz potęgę i moc - Dobry, Zły - zginiesz. W znaczeniu poznania, nowe życie...." (fragment z tajemniczego transkryptu)
"Zamiar zrobienia tego filmu narodził się jeszcze przed Indianą Jonesem. Chciałem to nakręcić dwa lata wcześniej, zanim tamten trafił na ekrany". Reżyser spóźnił się niestety o dwa lata. "Stanąłem przed wyborem : robić czy nie robić. Wiedziałm że "Poszukiwaczy zaginionej arki" nie przeskoczymy w rozmachu realizacyjnym, we wspaniałej inscenizacji... Ale scenariusz był gotowy, umowy z kontrahentami z Wietnamu i Estonii zawierane. Wszyscy mnie namawiali, żeby ten film zrobić. W takich warunkach, jakie były - trochę siermiężnych - duży przygodowy film powstał" - twierdził reżyser.
Scenariusz polskiego "Indiany Jonesa na miarę naszych możliwości" jak to określił jeden z internautów powstał w oparciu o opowiadanie "Hobby dr. Travena", które na początku lat 80. ukazywało się w odcinkach na łamach Przekroju. Autorem scenariusza był był Wiesław Górnicki, ukrywający się pod pseudonimem Robert Stratton - zmarły w 1996 roku pisarz i dziennikarz w latach 80. pełnił kilka ważnych funkcji państwowych (był m.in. bliskim współpracownikiem gen. Wojciecha Jaruzelskiego i autorem jego najważniejszych przemówień, m.in. tego z 13 grudnia 1981).
"Robiliśmy to z Rosjanami w czasach schyłku ZSRR". - opowiada Piestrak - "Wszystko się sypało. Zrobili nam dekorację groty z grobowcami kosmitów, które nas nie zadowalały, woda niby się tam lała, ale nie tak jak trzeba. W grocie miał być potwór - ruchliwy i oślizgły. Okazał się sztywną makietą, która się w ogóle nie ruszała, itd., itp.
Mało tego. Budżet na film nie był zbyt duży więc Laos zastąpił Wietman. A helikoptera (na który twórcy filmu czekali na planie bity miesiąc) można było skorzystać tylko raz bo kiedy wyląduje to nie wzbije się ponownie bo ma za słabe akumulatory.
Doszło do tego że dżungla, która występowała w filmie została zastąpiona przez ... chaszcze. - Żeby udawać dżunglę, trzeba było przed kamerę Ryszarda Lenczewskiego wetknąć kawałek liścia, żeby wyglądało, że jest tu gęsto od roślinności - wspomina rozgoryczony filmowiec.
Warto też wspomnieć o najprzeróżniejszych dziwolągach i o efektach specjalnych, którymi zajął się stały współpracownik Piestraka, Janusz Król. On to bowiem zaprojektował wielkie wężopodobne monstrum, czychające na bohaterów w zakazanej świątyni oraz charakteryzację Igora Przegrodzkiego, który wskutek odrażającej metamorfozy zamienia się w monstrum z wielką kulą na czole (żarówki akurat nie były drogie) rodem z amerykańskich filmów grindhouse. Wszystko to odbyło się tanim kosztem bowiem były mocno ograniczone środki. Jednak mimo to, jak na tamte polskie czasy niektóre z tych "cudów specjalnych" wypadły dość przyzwoicie.
Mimo iż film, z dzisiejszego punktu widzenia wypadł naprawdę groteskowo to w momencie, kiedy wszedł na ekrany, wywołał istną furorę. W samej Polsce produkcja zgromadziła w kinach ponad milion widzów, ilość często nieosiągalną dla filmów współcześnie kręconych nad Wisłą. Jeszcze większo widownię zgromadził u naszych wschodnich sąsiadów gdzie w ZSRR film ten obejrzło ... 25 milionów widzów co było swoistym rekordem w naszej kinematografii i ostatnim sukcesem finansowym Marka Piestraka.
W 2010 roku „Klątwa Doliny Węży” ukazała się Polsce na DVD w serii wydawniczej Telewizji Kino Polska.