Tajemniczy duch jest rzeczywiście bardzo tajemniczą produkcją,
zwłaszcza, że – według moich informacji – serial ten emitowany był u nas
tylko raz i nigdy więcej nie został powtórzony. Tym bardziej jednak
wydaje się godnym odnotowania, gdyż wrył się w pamięci wielu widzów, a
dla niektórych z nich okazał się koszmarem dzieciństwa mogącym
konkurować chyba tylko z rodzimym diabłem Piszczałką i marszem wilków z "Akademii Pana Kleksa".
Wątek dziadka-robota i jego trzeciego oka powraca jak bumerang w
internetowych dyskusjach na temat identyfikacji tytułów starych seriali.
Rozwiejmy więc te mroki tajemnicy...
"Spuk von draußen" – bo tak brzmi oryginalny tytuł, który można dosłownie przetłumaczyć jako "Zjawa z zewnątrz" bądź też "Głosy z zewnątrz"
– to 9-odcinkowy serial dla małego widza wyprodukowany i wyświetlany w
ówczesnym NRD w roku 1987-1988. Polscy widzowie mogli zobaczyć w piątkowe poranki latem 1990 roku w ramach Kina Teleferii.
Właściwie jest to trzeci serial z cyklu "Spuk", którego nadrzędnym
tematem były duchy i zjawy; poszczególne części serii nie były jednak
bezpośrednio powiązane między sobą fabularnie. Cykl ten kontynuowany był
również po zjednoczeniu Niemiec, aż do roku 2002. Produkcję
wyreżyserował Günter Meyer.
Czołówka serialu "Tajemniczy Duch"
Akcja serialu toczy się w niewielkim miasteczku Bärenbach położonym
gdzieś w Saksonii, w górach Rudawach. Tutaj właśnie przyjeżdża na
wakacje rodzina Habermannów, pragnąc odpocząć od zgiełku codziennego
życia w Berlinie. Malowniczy zakątek tak wpada Habermannom w oko, że
postanawiają przyjąć zaproszenie burmistrza i zamieszkać w Bärenbach na
stałe. Wprowadzają się do starego domu, w którym jako jedyny lokator
zamieszkuje dziwaczny starszy pan zwany dziadkiem Rodenwaldem (w tej
roli Hajo Müller) – wszyscy poprzedni mieszkańcy wyprowadzali się zawsze
w pośpiechu. Okoliczni mieszkańcy twierdzą, że domostwo jest
nawiedzone, ale głowa rodziny, doktor Jürgen Habermann (Wolf-Dieter
Lingk) – lekarz i człowiek nauki odrzuca takie przesądy.
Latorośle Habermannów – siostry Max i Moritz (w tych rolach Kathrin
Bachert i Janine Demuschewsky) oraz ich brat Torsten (Maurice Zirm)
prędko zaprzyjaźniają się z ich nowym współlokatorem. Poznają również
lokalne opowieści o duchach, w tym legendę o hrabim, który rzekomo
wytwarzał złoto i zginął zabity w zamieszkiwanym przez Habermannów domu.
Kiedy w otoczeniu zaczynają dziać się niewytłumaczalne rzeczy,
rodzeństwo nabiera przekonania, że w domu rzeczywiście straszy; także
dziwne zachowanie dziadka Rodenwalda wzbudza w dzieciach podejrzenia i
powoduje, że postanawiają go śledzić. Wkrótce odkrywają one, że
sympatyczny staruszek to w rzeczywistości robot o oznaczeniu RO-101, a
jego zadaniem jest strzec domu w imieniu kosmitów z planety Obskura.
Obcy ci wybudowali dom w czasach średniowiecza jako swoją letnią kwaterę
i to właśnie aktywność pozaziemskich istot zrodziła miejscowe podania o
duchach i zjawach. Tymczasem miasteczko i jego okolice zostają wybrane
przez filmowców z DEFY (Deutsche Film AG, DEFA – państwowa wytwórnia
filmowa w NRD) jako plenery do nakręcenia inspirowanego miejscowymi
legendami filmu historycznego, a córki państwa Habermannów dostają w nim
angaż.
Jak wychodzi na jaw, do konstrukcji posiadłości użyto materiałów
nielegalnie wykradzionych z planety Obskura. Trzej kosmici przybywają
więc na Ziemię, aby zabrać materiały – dom oraz robota – z powrotem na
swoją macierzystą planetę. Pojawienie się trzech przybyszy, którzy nie
odwiedzali Ziemi od czasów średniowiecza wprowadza mnóstwo zamieszania i
jest źródłem wielu nieporozumień i zabawnych scen między nimi, a ekipą
filmową i ludową policją. Jednak czy dzieci i ich ukochany nowy dziadek
Rodenwald będą chcieli się rozstać?
Co spowodowało, że "Tajemniczy duch" tak zapisał się w pamięci
widzów? Wyświechtane to nieco, ale najprostszą odpowiedzią jest jedno
słowo – klimat. Każdy odcinek rozpoczynał się charakterystyczną
sekwencją, w której po wybiciu godziny dwunastej, narrator – a właściwie
jego górna połowa – wychodzi niczym duch z obrazu, po czym (połączywszy
się z nogami) zasiada za biurkiem i snuje opowieść (w tej roli wystąpił
scenarzysta i pomysłodawca serii Claus Ulrich Wiesner).
Jak widać, już sama czołówka wskazywała, że to serial "z
dreszczykiem". Najwięcej strachu wzbudzała w nas sama postać dziadka, z
jego bladą charakteryzacją i mechanicznymi częściami ciała. Za pomocą
trzeciego oka z tyły głowy mógł obserwować, co dzieje się za nim, a
rozmowy podsłuchiwał przyklejając swoje ucho do drzwi lub ściany. Do
tajnego pomieszczenia w piwnicy dostawał się za pomocą windy, wejście do
której znajdowało się ukryte w skrzyni. Tam ładował baterie i pozbywał
się jedzenia z wmontowanej w brzuchu szufladki. Wszystko to mogło
rzeczywiście sprawiać upiorne wrażenie. Jednak mimo wszystko była to
postać ze wszech miar sympatyczna. Może więc tak często wspominamy i
postać dziadka i serial, bo był to film z gatunku "dla tych, co się
lubią bać"?
Ciekawostką jest, że serialowe wschodnioniemieckie miasteczko
Bärenbach w rzeczywistości… nie istnieje – owszem, są niemieckie
miejscowości o tej nazwie, ale leżą one w zachodnich Niemczech, co
przeoczyli skwapliwi na ogół cenzorzy. Większość scen plenerowych
nakręconych zostało w Thum, rodzinnym mieście reżysera, oraz okolicznych
miejscowościach, jak Ehrenfriedersdorf. Także niektóre widoczne w
Bärenbach obiekty jak ratusz, czy sklep pani Riedel, to autentyczne
budynki w Thum. Sceny w górach nakręcono w rejonie charakterystycznych
formacji skalnych znanych jako Greifensteine. Zdjęcia wewnątrz powstały w
atelier DEFA w Poczdamie, tam też wybudowano scenografię dla
nawiedzonego domu. Zamczysko widoczne w niektórych ujęciach dziejących
się na zewnątrz domu to zamek Rochsburg, leżący w pobliżu Lunzenau, ok.
25 km na północ od Chemnitz (za czasów NRD Chemnitz zwane było
Karl-Marx-Stadt). W serialu "zagrał" również zamek Kriebstein położony
nieopodal miasta Waldheim.
Sprytne operatorskie sztuczki "stworzyły" fikcyjne miasteczko, a
kamienne niedźwiedzie ustawione jako dekoracja w obydwu lokacjach
sprytnie maskowały fakt, że poszczególne miejsca akcji oddalone są tak
naprawdę od siebie o kilkadziesiąt kilometrów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz