Słynny projekt jednego z Pythonowców,
niezrównanego Johna Cleese'a („A teraz coś z zupełnie innej
beczki”)! Co więcej, zdaje mi się, że to również jeden z
bardziej znanych w naszym kraju brytyjskich sitcomów, który ma tylu
samu zwolenników, tarzających się wręcz ze śmiechu, oglądając popisy głównego
bohatera, ilu przeciwników, patrzących ze znudzeniem na ekran TV.
Cóż, jak już napisaliśmy – humor angielski jest specyficzny i
jeśli chcesz sprawdzić, czy taki typ komedii Ci odpowiada, to
„Hotel Zacisze” jest niezłym poligonem doświadczalnym.
Rzecz przedstawia nam perypetie Basila
Fawlty'ego, właściciela tytułowego hotelu. Praca, zdawałoby się,
nudna jak flaki z olejem – nadzorowanie poczynań podwładnych i
użeranie się z klientami nie jest najciekawszą drogą rozwoju
kariery. Ale to wszakże angielska komedia, a nie „Hotel 52”,
więc obyczajówki tu niewiele, a za to pełno „odjazdów”.
Okazuje się bowiem, że personel nie jest do końca normalny, a i
goście często wpadają tacy, że należałoby im raczej polecić
pokój bez klamek, a nie luksusowy apartament...
Przyznam bez bicia (i bez kopania, ha
ha!), że jest to jeden z moich ulubionych angielskich seriali;
niektóre odcinki bawią mnie niezmiennie, pomimo kilkukrotnego ich
oglądnięcia. Jako że jest to twór samego Johna Cleese'a, możemy
się spodziewać nie tylko „jaj jak berety”, ale również bardzo
absurdalnego humoru, trochę w stylu Pythona. Trochę, bo to jednak
nie strumień świadomości którym czasami stawały się odcinki
Monty'ego, ale sposób, w jaki komplikuje się żywot naszego
bohatera, jest po prostu niewiarygodny. Odcinki „Goście z Niemiec”
czy „Psychiatra” są tak (pozytywnie? ;) ) pokręcone, że głowa
mała i amerykański chłop z banjo na werandzie na pewno by nie
wpadł na niektóre z zaserwowanych tam pomysłów.
Wielkie ukłony należą się
Cleese'owi nie tylko za scenariusze i sprawną reżyserię, ale
również grę aktorską! To mój ulubiony członek trupy Pythona i
wielokrotnie pokazał, że nie jest tylko dobrym kabareciarzem, ale
aktorem z prawdziwego zdarzenia, lecz tutaj przeszedł samego
siebie. Chyba nigdy nie zapomnę sceny, w której okładał rózgą
swój niesforny samochód... „Zawsze się psułeś! Od pierwszego
dnia, draniu!” (może nie dokładnie tak, ale podobnie, rozumiecie,
taka mała parafraza).
Ogółem mógłbym pisać o „Hotelu”
długo i dużo, ale to nieco bez sensu – serial jest króciutki
(dwanaście odcinków), więc każdy z Was bez problemu może sam go
sobie obejrzeć i samemu się przekonać, czy warto. Wiem, wiem, po
obejrzeniu całości to raczej głupio dojść do wniosku, że nie
było warto, ale czy byłby to pierwszy raz? Ja np. doszedłem do
wniosku, że niepotrzebnie uczyłem się wzoru manganianu potasu i
próbowałem go rozpuścić w wodzie, a nie narzekam. W każdym razie
z „Hotelem Zacisze” na pewno spędzicie przyjemniej czas niż z
podręcznikiem do chemii. No i znowu tak dużo czasu Wam nie
odbierze. Same plusy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz