Świat według Bundych, serial, który w latach 80. zaszokował Amerykanów.
Znamy ich wszyscy. Można ich nie lubić, można twierdzić, że to serial dla idiotów, ale trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że dziś, 24 lata po emisji premierowego odcinka, seria o rodzinie Bundych (w oryginale "Married with Children") cieszy się rzeszą fanów i statusem serialu kultowego.
Emitowany w latach 1987–1997 na FOX-ie serial to historia przeciętnej amerykańskiej rodziny żyjącej w Chicago, przedstawicieli niewykształconej klasy średniej. Jedynym źródłem zasilania domowego budżetu jest skromna pensja Ala (w tej roli niezawodny Ed O’Neil), pracującego jako sprzedawca butów. Czy trudy Ala, niespełnionej gwiazdy footballu, są w jakikolwiek sposób docenione przez jego rodzinę? Nic z tych rzeczy, a możemy przekonać się o tym już w czołówce serialu. Żona Peggy (Katey Sagal) oraz dzieci Bud (David Faustino) i Kelly (Christina Applegate) to grupa pijawek, które przysysają się do portfela Ala każdego miesiąca w dzień wypłaty.
Życie nie nagrodziło głównego bohatera serialu pracowitą małżonką, która spełniałaby się w sprzątaniu czy gotowaniu. Peggy jest kobietą, w której wstręt wzbudza sama myśl o jakiejkolwiek pracy. Najlepiej odnajduje się pomiędzy wieszakami w sklepie lub na kanapie, oglądając Oprah. Gdy po całym dniu walki z grubymi i wiecznie narzekającymi klientkami, styrany Al wraca do domu, nie może liczyć na czekające u progu kapcie, dobre słowo od żony ani obiad na stole. Już po jednej rozmowie między małżonkami widz zaczyna się zastanawiać, dlaczego to tej pory wytrzymują oni ze sobą i jeszcze się nie pozabijali. Na uszczypliwą uwagę Ala Peggy odpowiada dwiema i w ten sposób wygląda większość dialogów, które często wyciskają z widza łzy śmiechu. Wydaje się jednak, że żadne z nich nie mogłoby żyć bez tego drugiego, no bo gdzie znalazłoby inną osobę zdolną tak długo wytrzymywać spalony obiad lub obsikaną klapę w ubikacji?
Starsze dziecko Bundych, córka Kelly to urodziwa blondynka, której inteligencja jest odwrotnie proporcjonalna do jej urody. Ma ciągłe problemy w szkole, za to doskonale radzi sobie w relacjach z chłopcami, którzy z pewnością są onieśmieleni jej oczytaniem i wiedzą o świecie. Kelly jest w stanie zapamiętać jedynie ograniczoną ilość informacji, z tego też powodu straciła szansę na zwycięstwo w teleturnieju (notabene, przecież wszyscy wiedzą, że najwięcej przyłożeń w jednym meczu zdobył Al Bundy!). Nastoletnia blondynka, której czasem udaje się zrobić krótką karierę, np. w telewizji, jest ciągłym obiektem drwin ze strony swojego młodszego brata, Buda. Bud to niski, zakompleksiony nastolatek, który chciałby myśleć o sobie, że jest młodym Apollo. Dlatego też każde jego zdanie na temat rozwiązłego życia siostry kończy się ripostą o jego wiecznym dziewictwie i braku zainteresowania ze strony dziewczyn.
Czym byłoby życie na przedmieściach bez uroczych sąsiadów? A tych ma rodzina Bundych naprawdę wyjątkowych. Marcy Rhoades (od 12. odcinka 5. sezonu – D’Arcy) to ulubienica Ala, nazywana przez niego kurczakiem i wyśmiewana z powodu niezbyt rozwiniętych kobiecych przymiotów. Mimo to doczekała się dwóch mężów. Pierwszy z nich, Steve (David Garrison) był kochający, swojego mercedesa mamisynkiem, który w głębi serca gardził Alem, ale starał się zachowywać z nim poprawne relacje. Zostawił żonę, aby zostać strażnikiem w parku Yellowstone. Drugi mąż Marcy (Amanda Bearse) to Jefferson (Ted McGinley), zakochany w sobie, leniwy na równi z Peggy laluś, który poślubił Marcy na imprezie dla bankowców. Otacza go tajemnicza aura: był w więzieniu, pracował dla CIA, jest znajomym Fidela Castro. Szybko odnajduje wspólny język z Alem, przystępuje nawet do jego organizacji Antybaby.
Cała ta wybuchowa mieszanka postaci sprawiła, że serial po prostu musiał być śmieszny. Twórcy, zwłaszcza w pierwszych sezonach, tworzyli dla nich genialne dialogi, z których aż sypały się iskry. Niektóre z odcinków zawierały w sobie przeogromne pokłady śmiechu, jakiego dziś nie uświadczymy w żadnych sitcomach. Dlatego też popularność Bundych rosła aż do 6. sezonu. Niestety później zaczęło być już gorzej, żarty bywały mało zabawne, aktorzy wydawali się odgrywać swoje role bez szczególnej satysfakcji (jedyną satysfakcją był później zapewne czek od szefa stacji), a pomysły twórców na urozmaicenie serialu i jego odświeżenie okazywały się nietrafione. Przykład? Wprowadzenie w 7. sezonie postaci dziecka o nazwie Siódmy, które zamieszkało z rodziną Bundych. Po protestach widzów chłopiec zniknął z serialu bez żadnego wyjaśnienia.
Dla wielu humor prezentowany w "Bundych" umiejscawiany jest gdzieś w okolicach rynsztoka. Zdecydowanie jednak się z tym nie zgadzam. Owszem, żarty w Bundych są czasem ordynarne, chamskie czy (co w późniejszych sezonach zdarzało się niestety często) zwyczajnie mało zabawne, ale niezwykle rzadko przekraczały one granicę dobrego smaku. W przeciągu jedenastu sezonów niektóre dowcipy mogły się widzom "przejeść" – w końcu ile można słuchać o tym, że Al nie potrafi zaspokoić Peggy w łóżku, a Kelly zbyt często pada chłopakom w ramiona? Dlatego też nawet najwięksi fani serialu mogli z czasem poczuć się znużeni. Zagadką pozostaje, o jak wielu sitcomach będziemy mogli powiedzieć, że przez jedenaście sezonów nie zjadły własnego ogona.
Połowa z obsady serialu na nowo odnalazła się w telewizji. Ed O’Neil kolejny sezon święci triumfy z "Modern Family", najpopularniejszym obecnie serialem komediowym w Stanach. Katey Sagal brawurowo gra w "Sons of Anarchy", serialu jej męża, Kurta Suttera. Christina Applegate z kolei po przygodzie z "Samantą Who" rozpoczęła występy w sitcomie "Up All Night". Niestety słuch całkowicie zaginął po Amandzie Bearse i jej pierwszym serialowym mężu – Davidzie Garrisonie (który po odejściu z serialu pojawił się jeszcze w czterech epizodach), natomiast David Faustino i Ted McGinley występują w coraz gorszych filmach, dlatego im też nie wróżę już niczego dobrego.
Jak widać, ciężko jest czasem zerwać z łatką przyklejoną do aktora, który przez tyle sezonów bawił widzów jedną rolą. Niektórym się to udało, innym nie. Trudno się dziwić, ponieważ nawet dziś, oglądając "Sons of Anarchy", mam przed oczami rude włosy Peggy, a widząc Eda O’Neila siedzącego na kanapie w "Modern Family", czekam, aż włoży rękę w spodnie. W telewizji jest to gest nieśmiertelny, tak jak nieśmiertelna pozostanie dla mnie rodzina Bundych. Nawet jeśli z czasem przestali bawić mnie tak bardzo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz