poniedziałek, 7 marca 2016

Brunet wieczorową porą


Pierwszy z trzech filmów Stanisława Barei, napisanych do spółki ze Stanisławem Tymem, zapoczątkował okres najsłynnejszych i żywo komentowanych do dzisiaj trzech komedii : "Brunet wieczorową porą" (1976), "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz" (1978) oraz "Miś" (1980). Zanim obecny w obsadzie wszystkich trzech obrazów Krzysztof Kowalewski, został dyrektorem Krzakoskim i kierownikiem produkcji Hochwanderem, wcielił się on w rolę skromnego korektora Michała Romana, którego rodzina wybywa z domu na weekend, a on sam ma zamiar spokojnie popracować nad błędami książkowymi. Niestety - najpierw odwiedzają go sąsiedzi z radiem, o które nie prosił; wieczorem, podczas emisji westernu "Poprzez prerie Arizony", gaśnie zapowiadane przez spikerów światło, a zaraz potem Romana odwiedza cyganka, przepowiadająca przyszłość. A przyszłość ta rysuje się interesująco - odzyskanie zegarka, możliwa wygrana w totolotka oraz... morderstwo, dokonane na niespodziewanym gościu o czarnych włosach. Rano mleczarz przynosi zegarek, radio ogłasza dokładnie te same numery totka, a po całodziennych perypetiach na mieście, Michał wraca wieczorem do domu. Nie mija wiele czasu, gdy w przedpokoju nagle staje brunet, witający się słowami "to ja, Krępak, że tak powiem". Nasz bohater robi wszystko żeby nie tyle zabić, co wyrzucić za drzwi natręta z Ciechocinka z całą walizką pieniędzy. Niestety - przypadek sprawia, że Krępak tego samego wieczoru traci życie z ręki Michała. Aby rozwiązać kryminalną zagadkę, co Krępak robił w domu Romanów, z pomocą Michałowi przychodzi jego najlepszy przyjaciel, Kazik...




Pierwotnie rolę główną miał objąć Stanisław Tym, lecz po kłótni z Bareją nie tylko wycofał się z obsady, lecz nawet zażądał wycofania swego nazwiska z czołówki. Dlatego w napisach początkowych widnieje, obok Barei, nieistniejący scenarzysta Andrzej Kill (nazwisko pewnie wzięło się od morderstwa, popełnionego w filmie). "Brunet wieczorową porą" to pyszna parodia iście angielskiego kryminału, z obowiązkowym trupem i prześmiesznym dochodzeniem, skąd wziął się Krępak ("-wyobraź sobie faceta... widzisz faceta ?, - morze widzę, - co ?, - ten czajnik szumi..."). Ale to nie dzięki atrakcyjnej i dowcipnej intrydze, film ten jest pamiętany po dziś dzień. O tym zdecydowała, wspomniana już przy "Poszukiwanym poszukiwanej", epizodyczna struktura scenariusza, naładowanego po same brzegi genialnymi scenkami rodzajowymi, pozornie nie mającymi nic wspólnego z fabułą. Już czołówka wywołuje salwy śmiechu - taksówkarz, wołający za dziewczynami : "- od Zygmunta ukłony i różne wyrazy !, - od jakiego Zygmunta ?, - od Trzeciego Wazy !"; nauczycielka każąca dzieciom wrzucać pieniążki do ledwie sączącej się, obskurnej fontanny (że niby nowa tradycja, na włoskiej licencji zresztą), a potem Jan Himilsbach za te mokre drobniaki kupuje tylko jedno piwo, narzekając na słabe przyjęcie się nowej tradycji, albo dwóch pijaczków (jednego z nich gra sam reżyser), kłócących się ("- pij !, - nie piję...") wśród całej artylerii butelek z chmielową zawartością.


Dalej już jest tylko coraz lepiej, dowcipniej i bardziej absurdalnie. Michał Roman spotyka na swej drodze uprzejmego pijaka w autobusie ("- Wacek jestem a Ty ?, możemy zaraz wypić brudzia !"), tępego milicjanta ("- dajcie spokój temu obywatelowi, żaden Brudzio !"), inteligentnego inaczej strażnika w wydawnictwie ("- czy to warto ? pan się namęczy, a oni i tak z błędami wydrukują"), nerwową sprzątaczkę w muzeum ("- może pan tu sobie jeszcze przyniesie wódkę, co ?!"), dawno nie widzianego kolegę kustosza-wynalazcę ("- ja wymyśliłem chłopa, a zegar wymyślił on"), konika pod kinem ("- amerykański film, nie pożałuje pan"), sypiącego spojlerami widza w kinie ("- cztery razy widziałem, to wiem"), taksówkarza mającego wszystko gdzieś ("- wolna sobota to i wolny jestem. Nie robię !"), taksówkarza-erotomana ("- patrz pan, jakie te kobity są, człowiek wpadnie na chwilę..."), zarobionego kierownika wasztatu samochodowego ("- do końca roku nic nie biorę, ja chcę wreszcie spokojnie zjeść !") albo postawionego na baczność pijaka ("- panowie, pijcie dalej sami ! ja już widzę białe samochody..."). Jest także Jan Kobuszewski w roli kierowcy MPO, wygłaszającego nieśmiertelny skecz, wzorowany na kabarecie Dudek ("- Jasiu, jako praktykant na nauce...").


Partyjna nowomowa z "Poszukiwanego poszukiwanej", jest tu obecna w formie kompletnie bełkotliwej dyskusji telewizyjnej na temat roli westernów we współczesnym świecie. Oczywiście Bareja nie byłby sobą, gdyby nie umieścił w filmie kpiny ze stróżów prawa. Oprócz wspominanego milicjanta-rozjemcy w autobusie, mamy także patrol, jeżdżący czerwonym fiatem straży pożarnej i meldunek : "Kazimierz Malinowski, zatrzymano go do dyspozycji prokuratora, po udowodnieniu mu winy". Także zarezerwowany dla przewodniej siły narodu kolor czerwony, pełni w filmie ważną rolę. Nie ujawniając zakończenia (które i tak pewnie wszyscy znają), powiem tylko że w finale filmu milicjanci, zasugerowani przez Michała Romana, że "czerwony kolor jest zawsze podejrzany", zatrzymują... staruszkę z czerwonym beretem na głowie. Zagrała ją matka reżysera.

Źródło: http://www.film.org.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz