pod względem liczby widzów w polskich kinach w okresie przed 1989 rokiem.
Rok
1983r. Do kin wchodzi film Krzysztofa Gradowskiego "Akademia Pana
Kleksa". Wchodzi i prawie natychmiast podbija serca ówczesnych dzieci
swoją pomysłowością a przede wszystkim swoimi piosenkami. Już czołówka
ukazała w całej glorii styl filmu: klasyczną bajkę, opowiedzianą ze
współczesną energią, nerwem i przy użyciu wszelakiego arsenału ówczesnej
techniki filmowej. Kamera nachyla się nad biurkiem pisarza, który
maczając pióro w kałamarzu, pisze tytuł książki. Nagle atramentowy
kleks, niespodziewanie uwolniwszy się z czubka pióra, zaczyna żyć
własnym życiem. Rozbrzmiewa instrumentalna wersja piosenki "Witajcie w
naszej bajce". Kleks wstaje z kartki i salwuje się ucieczką przed grupką
rysunkowej dzieciarni. Gonitwa po dachach, na tle kalejdoskopowo
zmieniającego się nieba, wieńczy ogromna miotła (?), okazująca się
częścią maszynerii, odsłaniającej widok przestrzeni kosmicznej. W rytmie
fenomenalnego tematu muzycznego "Kosmiczny prolog", widzimy symbol
filmu - wielki, wirujący guzik, zamieniający się w feerię rewiowych
świateł, na tle których, w pełnej chwale pojawia się tytuł "Akademia
pana Kleksa".
Krzysztof
Gradowski w ponurych czasach stanu wojennego stworzył film niezwykły.
Podczas gdy nasi rodzimi twórcy kręcili poważne dramaty
społeczno-obyczajowo-psychologiczno-zaangażowane, a jedynymi
dostarczycielami ekranowej rozrywki byli Juliusz Machulski i Stanisław
Bareja, "Akademia pana Kleksa" zadziwiła radością, optymizmem i baśniową
cudownością. Reżyser z niespotykaną witalnością i energią zaserwował
kolorowy świat dziecięcych marzeń, gdzie przygoda czeka nawet na szarym
podwórku Adasia Niezgódki. Nie jest to jednak nudna bajkowość "na
klęczkach", o którą najłatwiej. Gradowski połączył pogodny świat pana
Kleksa z mrocznym pochodem wilków, złowrogim laboratorium Golarza Filipa
i klasyczną baśniową scenerią opowieści szpaka Mateusza. Mało tego - w
filmie jest także miejsce na sekwencje rysunkowe (czołówka i "sen o
siedmiu szklankach"), muppetopodobne Psie Niebo, a nawet kawałek kina
eksperymentalnego (wizje Trzeciego Oka). Pomimo tego rozrzutu
stylistycznego, w "Akademii..." zachwyca mnogość bajkowych krain i
miejsc, w których magia i zaklęcia są na porządku dziennym. Do tej pory
zadziwia konsekwencja Krzysztofa Gradowskiego, który brawurowo przeniósł
na ekran tak niezwykłe pomysły, jak chociażby słynna "kleksografia". Z
punktu widzenia techniki efektów specjalnych, wykonanie takiej sekwencji
w siermiężnych polskich warunkach, wymagającej ścisłego dopasowania
animacji rysunkowej z żywym obrazem, to najprawdziwsza magia, godna
doktora Paj-Chi-Wo. Przekonujący okazał się także wybór siedziby
Akademii. Z zewnątrz zagrał ją zespół pałacowo-parkowy w Nieborowie.
Drugą
siłą napędową filmu był Piotr Fronczewski, który zagrał rolę swego
życia. Nie sposób wyobrazić sobie pana Kleksa, bez charakterystycznej
dla tego aktora mieszanki ekspresji i melancholii. Kleks to z jednej
strony szanowany profesor i czcigodny mentor gromadki urwisów,
odkrywający drzemiące w nich pokłady wyobraźni, a jednocześnie to ktoś w
rodzaju starszego, doświadczonego kolegi, nadającego na tych samych
falach. Fronczewski łącząc dziecięcą wręcz radość wspólnego przeżywania
wspaniałych przygód, z charyzmatycznym nauczycielskim tonem, uniknął
pułapki taniego psychologizowania i budowania wokół siebie otoczki
niedostępnego autorytetu. Jakże to odległe od zachowań sztywnego i
poważnego ciała pedagogicznego Hogwartu z serii o Harrym Potterze (może
za wyjątkiem przyjaznego prof. Dumbledore'a). Skojarzenie tych filmów
narzuca się niemal automatycznie. Oglądając pierwszy film z potterowej
serii, można poczuć się znowu jak 10-letni dzieciak, który wiele lat
temu po raz pierwszy zobaczył w kinie "Akademię pana Kleksa". Zresztą
przygody Harry'ego i Adasia były bardzo podobne, ale na korzyść dużo
skromniejszego filmu Krzysztofa Gradowskiego, przemawia (dosłownie!)
genialny głos Piotra Fronczewskiego, szczególnie w piosenkach,
skomponowanych przez Andrzeja Korzyńskiego.
Mówi
się, że najcenniejsze filmy to te, które oglądane w dzieciństwie z
wypiekami na twarzy, nic nie tracą ze swego uroku po latach, gdy jako
dorośli, ponownie chcemy przeżyć kolorową baśń lat młodzieńczych.
"Akademia pana Kleksa" to właśnie taki film. Oczywiście, że dzisiejszy
30-latek jak na dłoni zobaczy wszelkie niedoróbki, pobożne życzenia
twórców, niezbyt trafione pomysły, archaiczne rozwiązania
trikowo-scenograficzne i naiwną bajkowość świata przedstawionego. Ale
pozostał ten niezapomniany, szczery dziecinny zachwyt, który po 20
latach nadal pozwala cieszyć się tą bajką. To chyba największy sukces
"Akademii pana Kleksa".
Źródło: http://www.nostalgia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz