wtorek, 29 grudnia 2015

Pszczółka Maja




"Tę pszczółkę, którą tu widzicie zowią Mają, wszyscy Maję znają i kochają..." to słowa refrenu do piosenki, które chyba wszyscy bardzo dobrze znają. Niepozorna Pszczółka Maja pojawiła się w świątecznej Wieczorynce 26 grudnia 1979r. podbijając serca dzieci. Od tej pory od stycznia w niedzielnej wieczorynce zagościła Maja oraz jej przyjaciele.
Warto wspomnieć, że głosu głównej bohaterce użyczyła Ewa Złotowska (zobacz wywiad). Partnerował jej śp. Jan Kociniak, który wspaniale użyczył głosu Guciowi - wiernemu towarzyszowi Mai.



Każdy odcinek to spotkanie z innym mieszkańcem lasu. Są pracowite mrówki, jest mucha Bzyk, niebezpieczna ważka, dżdżownica Magda i wiele, wiele innych mieszkańców lasu.
Serial ten tak przypadł wszystkim do gustu, że w trakcie jego emisji pustoszały podwórka, place zabaw, wszystkie dzieciaki leciały na spotkanie z sympatyczną pszczółką Mają i jej przyjaciółmi. Na podwórkach wtedy bowiem szalał wiatr, ale tylko przez 25 minut. Po skończonej Wieczorynce podwórka znowu zapełniały się dzieciakami.
Przygody dzielnej pszczółki tak się spodobały wszystkim, że telewizja później wznawiała ponownie odcinki by po jakimś czasie przerwać emisji. Obecnie znowu można go zobaczyć, tym razem dzięki płytom DVD (niestety nie wszystkie odcinki) a także ostatnio odcinki były emitowane na kanale MiniMini.



Ważną rolę też odgrywa tutaj muzyka. Utwory lecące w tle z przygodami Mai. Jest tak melodyjna i prawie, że nostalgiczna ... obecnie szukam jakiejś ścieżki dźwiękowej z utworami do Pszczółki Mai. Naprawdę, tylko zamknąć oczy i dać się ponieść muzyce przypominając sobie od razu swoje dzieciństwo.




Ilość odcinków przygód dzielnej pszczółki Mai liczyła 102 (dwie serie po 52 odcinki). Wraz z emisją odcinków w latach 80-tych wyszła także płyta (tzw. soundtrack) zawierający piosenki śpiewane w emitowanych odcinkach. Oprócz tytułowej piosenki śpiewanej przez Zbigniewa Wodeckiego, była jeszcze piosenka Gucia ("Myślę że znacie mnie, jestem truteń Gucio ... "), piosenka śpiewaną przez Filipa - konika polnego (Tańczą wszystkie pchły, duszki, muszki, ćmy ...") a także marsz mrówek.
Ostatnio wyszedł teledysk śpiewaną przez Ewę Złotowską "Co się stało z Pszczółką Mają". Był on dodatkiem do płyty z piosenkami śpiewanymi właśnie przez Pszczółkę Maję.

Źródło: http://www.nostalgia.pl

Czarne Chmury


Jest 23 grudnia 1973 roku - niedziela. Naród zajęty przygotowaniem do wigilii a tymczasem na ekranach telewizorów leci żywa muzyka i widać dwóch jeźdźców uciekających na koniach oraz jakiś oddział który ich goni. Tak, tak - w tym czasie rozpoczął się pierwszy odcinek serialu spod znaku "Płaszcza i Szpady" a mianowicie "Czarne chmury". Prasa pisała wtedy "Polski Fanfan, pierwszy polski serial spod znaku "płaszcza i szpady". Coś w tym było ...
Osnową scenariusza dziesięcioodcinkowego serialu stały się burzliwe dzieje pułkownika Krystiana Ludwika Kalkstein-Stolińskiego, który w 1670 roku musiał uciekać z Prus do Polski. Reżyser - Andrzej Konic - podkreślał, żeby nie doszukiwać się prawdy oraz to by głównemu bohaterowi serialu - pułkownikowi Krzysztofowi Dowgirdowi - nie przypisywać cech pierwowzoru. Całość to głównie pretekst do pokazania akcji, gdzie na pierwszy plan wysuwają się ucieczki, pogonie, intrygi no i oczywiście miłość. Realizacja filmu trwała okrągły rok a zdjęcia do niego - poza łódzkim atelier - kręcone były w pięknych wnętrzach w Baranowie, w Pałacu Biskupim w Kielcach i w Rytwianach pod Kielcami, w Tęczynku, Krakowie a malownicze plenery - m.in. pod Augustowem.
Serial ten powstawał w czasach gdy bardzo dokładnie liczono pieniądze na takie realizacje. Nie zapominajmy iż był to jeden z pierwszych seriali z gatunku "płaszcza i szpady" i w dodatku emitowanym w kolorze. W porównaniu do obecnych seriali tasiemców ten zawsze kończył się tak, że trzymał widza w napięciu do kolejnego odcinka ... widz wtedy zawsze zasiadał do kolejnego odcinka i był ciekaw jak się potoczą dalej losy bohaterów, znienacka zastopowowane z końcem poprzedniego odcinka.
 
Warto zwrócić uwagę na aktorstwo, które - coby nie mówić - było wtedy na najwyższym poziomie. Pułkownika Krzysztofa Dowgirda zagrał brawurowo Leonard Pietraszak (ten sam, który później zagrał Kramera w filmie "Vabank"), jego najwierniejszego przyjaciela zagrał Ryszard Pietruski, który był równocześnie autorem scenariusza. Oprócz nich zobaczymy Elżbietę Starostecką oraz Annę Seniuk, które zagrały miłości obydwu bohaterów. Przeciwnikiem Dowgirda był von Hollstein (Janusz Zakrzeński) - człowiek który najpierw działa a potem myśli - zaś jego przeciwnością był margrabia von Ansbach (znakomity Edmund Fetting) - podstępny oraz przebiegły w taktyce. 
A tak mówił Pan Leonard Pietraszak o tym serialu ""Propozycja zagrania w serialu przygodowym była dla mnie ogromną niespodzianką. Zbliżałem się do czterdziestki i powtarzałem kolego, że jestem już w wieku, w którym powinienem zacząć się starzeć! Atu dostaję propozycje zagrania pułkownika, mam jeździć konno, fechtować. Półroczny obóz szkoleniowy bardzo mi się przydał. Uprawiałem szermierkę, uczyłem się jeździć konno. Kocham konie, ale do dziś nie akceptuję jeździectwa. Tego, że to piękne, mądre zwierzę musi dźwigać człowieka. W sekcji jeździeckiej Legii trenował nas wspaniały przedwojenny oficer, major Farenstein. Wiele nas nauczył, chociaż ciągle powtarzał: "Ja was nie nauczę w tak krótkim czasie jeździć, ale nauczę was, jak dobrze wyglądać na koniu!". W tym samym czasie kręcony był Potop, więc mijaliśmy się tam z Tadeuszem Łomnickim, Danielem Olbrychskim i innymi. Spotykaliśmy ich też potem w hotelach, kiedy już rozpoczęliśmy zdjęcia. My kręciliśmy w Krakowie, oni pod miastem. Patrzyli na nas, śmiejąc się: "My to Potop Hoffmana robimy, co tam wy, serialik jakiś...". A jednak te Chmury do dziś chodzą w telewizji i podobają się kolejnym pokoleniom".
Leonard Pietraszak o swojej roli w "Czarnych Chmurach". Fragment pochodzi z książki Katarzyny Madey "Leonard Pietraszak. Ucho od śledzia", warszawskie wydawnictwo literackie Muza SA
Nie zabrakło także elementów komediowych bo oto pojawia się w połowie serialu wiecznie pijany szlachciura Błazowski (Cezary Julski) powtarzający w kółko "O to chodzi, o to chodzi". Nie zabrakło też Mariusza Dmochowskiego w roli Jana Sobieskiego (chyba miał wyłączność na tę rolę).
Czarne Chmury 
Warto wspomnieć też o genialnej muzyce Waldemara Kazaneckiego, która towarzyszy nam od początku (czołówka) poprzez cały film (szczególny dobry motyw jest w dwóch ostatnich odcinkach kiedy po mieście i po okolicach jeździła poczta kurierska) aż po ostatnie minuty tzw. tyłówki prezentującej listę płac.
Mimo iż film ma swoje lata i wznawiany jest od czasu do czasu to warto sięgnąć po niego jeszcze raz bo w dobie naszych czasów trudno jest zrobić taki film jakim były "Czarne chmury".
Warto jeszcze za wikipedią podać taką ciekawostkę a mianowicie to, że według jednej z hipotez twórcą scenariusza był Ludwik Kalkstein, agent gestapo w Armii Krajowej, denuncjator generała "Grota" Roweckiego, który w latach 1953-65 odsiadywał wyrok za współpracę z gestapo; według tych źródeł Guziński i Pietruski podpisali scenariusz swoimi nazwiskami, gdyż nazwisko Kalksteina z oczywistych względów nie mogło się znaleźć w napisach serialu.
I jeszcze jedna ciekawostka filmowa: w jednym z epizodów ucieczki z Prus Dowgird i Kacper ukrywają się pod drewnianym mostkiem (drugi odcinek). Sceny te kręcono w Puszczy Augustowskiej nad jeziorami Krzywa i Kruglak. Otóż ten drewniany mostek po remoncie istnieje do dziś i nosi nieoficjalną nazwę Mostku Dowgirda. (Piotr K. Piotrowski "Kultowe Seriale").

Źródło: http://www.nostalgia.pl

Urwisy z Doliny Młynów

Urwisy z doliny Młynów


Rok 1985. W wakacyjnym (piątkowym bodajże) kinie teleferii dla dzieci pojawia się serial produkcji polsko-zachodnioniemieckiej "Urwisy z doliny młynów". Jest to sympatyczny serial o przygodach grupki dzieci mieszkających na wsi.
Głównymi bohaterami jest trójka rodzeństwa Dędków. Ich rodzice (w tej roli Krzysztof Kowalewski i Ewa Ziętek) są właścicielami młyna. Młyna który jest miejscem spotkań dzieci oraz ich zabaw. Każdy z tych odcinków (w sumie było ich 24) to nowy dzień oraz nowe wyzwanie w kierunku niesamowitej i niespodziewanej przygody. Dziecięca wyobraźnia sprawia bowiem, że nawet zwyczajne wydarzenia nabierają posmaku bajkowości i tajemnicy. Dzięki talentowi małoletnich aktorów oraz reżysera Janusza Łęskiego owa aura niezwykłości szybko udziela się także oglądającym go widzom.
Urwisy z Doliny Młynów
Warto wspomnieć też iż głównym narratorem przygód grupy dzieci jest ... bocian Kuba, na którego powrót czekają dzieci a który pojawia się w pierwszym odcinku. Jako punkt obserwacyjny wybiera sobie gniazdo w pobliżu młyna skąd ma oko na wszystko co się dzieje na podwórku a także poza nim. Głosu bocianowi użyczył rewelacyjny, już nieżyjący aktor Wiesław Drzewicz (znany głównie młodszym widzom oglądającym niedzielną wieczorynkę o Smerfach jako Gargamel).
Urwisy z Doliny Młynów Urwisy z Doliny Młynów
Bardzo miło wspominam ten serial. Każdy jego odcinek to wspomnienie dzieciństwa. Dzieciństwa, kiedy w czasie wakacji wyjeżdżało się na wieś i przeżywało się rozmaite przygody, niekiedy takie same jakie mieli bohaterzy tego serialu. Czasami jak wpadam w taką nostalgię za tym co minęło włączam sobie ten serial i wpadam w miły nastrój. Polecam każdemu.
Jedynym minusem tego wszystkiego jest to że nasza kochana TVP nie wydała tego serialu na rynku polskim. Na allegro jest dostępna wersja niemiecka (ale oczywiście jest tam też polska wersja językowa). Jednak cena troszkę odstrasza ... szkoda.
Urwisy z Doliny Młynów
Warto też wspomnieć o muzyce, którą na potrzeby serialu napisał Andrzej Korzyński (ten sam co wcześniej przygotował muzykę do "Akademii Pana Kleksa"). Jest taka spokojna, każda jej nuta wprowadza w błogi nastrój ... powracają wspomnienia. Zresztą sami posłuchajcie ...
Rok później - w 1986 - powstał trzynastoodcinkoowy sequel "Klementynka i Klemens - gęsi z Doliny Młynów"


Źródło: http://www.nostalgia.pl

sobota, 19 grudnia 2015

Pampalini łowca zwierząt

"Jestem Pampalini łowca zwierząt, niezastąpiony, niezawodny, któż nie słyszał o Pampalinim! Pampaliniemu wystarczy sięgnąć ręką, już w garści trzyma zwierzaka" - tak przedstawia się tytułowy bohater kreskówki. Dziarski Pampalini bezgranicznie wierzy w siebie i swoje zdolności łowieckie, jednak nierzadko okazuje się, że trochę przecenia swoje możliwości, przez co musi brać nogi za pas... Mimo iż twierdzi, że "jeśli Yeti istnieje, to tylko Pampaliniemu może się udać sztuka schwytania go!", to wiadomo jedno – Yeti z pewnością ucieknie. Podobnie jak wszystkie inne zwierzęta, których złapania podejmie się pechowy bohater.



Pomysłowy i pełen energii Pampalini podczas łowów ucieka się do przeróżnych forteli. By złapać krokodyla używa kleju i środków nasennych, dla lwa przygotowuje klatkę, Yeti wabi na jedzenie oraz telewizyjne bajki, a żyrafie próbuje zawiązać oczy. W łowach towarzyszy mu sympatyczny koczkodan. Razem tworzą dość komiczną parę, gdyż małpka lubi krzyżować plany swojego kompana - czasem otwiera klatkę ze złapanym zwierzakiem, kiedy indziej zamyka podróżnika w namiocie.



Bajka ma charakter edukacyjny. Najmłodsi poznają różne gatunki zwierząt. W każdym z 13 odcinków łowca poluje na inne zwierzę: niedźwiedzia grizzly, krokodyla, lwa, tapira, kondora, węża boa, yeti, słonia, żyrafy, strusia, goryla, mrówkojada i hipopotama. Dzieci dowiadują się, co wyróżnia każde zwierzę i gdzie można je spotkać. Łowca informuje między innymi, że "hipopotamy spotyka się tylko w Afryce, w pobliżu wielkich jezior i rzek...", że słonie występują stadnie, krokodyl ma bardzo, ale to bardzo ostre zęby, a żyrafy potrafią sięgać najwyższych gałęzi.

Źródło:  http://www.nostalgia.pl

Miś Kuleczka

Jedną z bajek z dzieciństwa, którą miło wspominam jest przesympatyczny Miś Kuleczka. Był to serial produkcji czechosłowackiej, wyprodukowany w 1973 roku. Dokładnie nie pamiętam kiedy pojawił się w naszych domach ale na pewno nie był on gościem powszednich dobranocek bowiem każdy odcinek liczył około 25 minut czyli jego emisja przypadała na niedzielne Wieczorynki (chociaż to mało możliwe) albo podzielony odcinek był emitowany w dwóch częściach w jakimś programie dla dzieci i młodzieży. Może wy pamiętacie ??
Miś Kuleczka
Wróćmy jednak do bajki. Bohaterem jest sympatyczny Miś Kuleczka, który zbiegiem okoliczności został oddzielony od swojej mamy. Zanim doszło do rozstania mama zawsze przestrzegała Kuleczkę przed tajemniczym Wasylem - myśliwym, który mógłby mu zrobić krzywdę. Wkrótce dojdzie do spotkania Kuleczki z Wasylem.
Parę cytatów (na podstawie wypowiedzi uczestników z forum) które pochodzą z tej dobranocki :
- "Waaasyl !" - tak wołała mama misiowa, która chodziła po lesie i wymachiwała kapeluszem na kiju
- "A ty gęgalska do domu" - to już słowa samego Wasyla, który w ten sposób zwracał się do swojej domowej gęsi non stop gęgającej i wychodzącej poza ogrodzenie.
Miś Kuleczka Miś Kuleczka
Bajka ta ma w sobie pewien urok. Nie jest zrobiona z przepychem i z wybujałą grafiką oraz niesamowitymi efektami komputerowymi, którymi karmione są nasze dzisiejsze dzieci. Ot prosta scenografia, kilka kukiełek i dobry pomysł. Jednak właśnie takie były bajki naszego dzieciństwa.
Obecnie powstają przedszkola, szkoły taty oraz szkoły rodzenia pod nazwą "Miś Kuleczka". Chyba jednak coś jest w tej bajce :)
Miś Kuleczka - Wasyl Miś Kuleczka
Zadziwiający jest jeszcze pewien fakt. Bajka niby produkcji czechosłowackiej a gość nazywa się Wasyl. To imię nie pasuje do naszych południowych sąsiadów (już raczej do naszego wschodniego brata :) )

Źródło: http://www.nostalgia.pl

Proszę słonia



Proszę słonia Proszę słonia

Klasyka literatury dziecięcej autorstwa Ludwika Jerzego Kerna opowiadająca o przyjaźni chłopa o imieniu Pinio z porcelanowym słoniem, który na wskutek dokarmiania go tabletkami z witaminami urósł z małej porcelanowej figurki do naturalnych słoniowych rozmiarów.
Na podstawie tej opowieści w 1968 roku powstał siedmioodcinkowy serial animowany a dziesięć lat później - w 1978 roku (premiera miała miejsce w kwietniu 1979 roku) po zmontowaniu odcinków powstał pełnometrażowy film, który okazał się dużym sukcesem.
Na sukces tego filmu prócz treści miała też obsada aktorska. W filmie tym usłyszymy głosy najznakomitszych aktorów m.in. Krystynę Sienkiewicz, Mieczysława Czechowicza, Edwarda Dziewońskiego, Bronisława Pawlika, Kazimierza Wichniarza, Wiesława Michnikowskiego w roli taty, Irenę Kwiatkowską w roli mamy, Danutę Przesmycką w roli Pinia no i wielkiego Ludwika Benoit w roli słonia Dominika. Reżyser filmu - Witold Giersz - tak wspomina nagrania do filmu - "Podczas nagrań wszyscy się znakomicie bawili - kiedy słoń Dominik przemawiał głosem Ludwika Benoit, pozostali aktorzy nie mogli powstrzymać śmiechu, co się nagrywało. Musieliśmy robić wiele dubli."

Warto też wspomnieć o muzyce, którą skomponował Waldemar Kazanecki. Muzyka lekka i przyjemna i nie drażni podczas oglądania filmu.
Proszę słonia
Obecnie film ten został zrekonstruowany. Nie był to łatwy proces - jak twierdzi Włodzimierz Matuszewski, Dyrektor Studia Miniatur Filmowych - "Proces rekonstrukcji jest bardzo żmudny. Przetwarza się każdą klatkę filmu. Jedna klatka filmu to 1/24 sekundy, czyli tych klatek było około 13 tysięcy. Każda musiała zostać przejrzana i ujednolicona z resztą materiału. To samo tyczy się ścieżki dźwiękowej. Także film jest jak nowy.".
Chociaż od premiery minęło już kawał czasu to film ten przykuwa widza i młodszego i starszego swoim surrealistycznym humorem oraz kapitalnymi dialogami. Można by rzec że myśmy - jako dzieci, które oglądały ten serial lub film w dzieciństwie - się zestarzeli a "Proszę słonia" nie. Warto odkurzyć nasze dzieciństwo i przeżyć przygody Dominika oraz Pinia tym razem w cyfrowej jakości.

czwartek, 10 grudnia 2015

Latający cyrk Monty Pythona

 "Latający cyrk Monty Pythona" (Fot. BBC)
"Latający cyrk Monty Pythona" jest jednym z tych telewizyjnych eksperymentów, który się udał. To serial, który choćby i z dzisiejszej perspektywy nie przypomina niczego, co zazwyczaj spotyka się w telewizji. Zresztą nawet jeśli, to w wielu wypadkach o takich rzeczach się nie pamięta lub próbuje się zapomnieć.




Telewizyjna obecność "Latającego cyrku Monty Pythona" to raptem pół dekady rozpoczynające się 5 października 1969 roku. W latach 1969-1974 powstały cztery serie składające się łącznie z 45 odcinków trwających około 30 minut oraz krótka dwuodcinkowa wizyta w niemieckiej telewizji, o której chyba lepiej nie wspominać. Przez pierwsze dwa lata dzieło to posiadało raczej ograniczony budżet, a przez pewien czas stanowiło w zasadzie ramówkową zapchajdziurę. Co, jak się tak zastanowić, da się zrozumieć.
Początki produkcji należą raczej do tych, które w przyrodzie rzadko kiedy wychodzą. Istotnymi elementami tzw. poczęcia były zarówno przypadek, jak i chęć zrobienia czegoś z kimś, z kim się jeszcze nie pracowało. Dwie pierwsze serie powstawały praktycznie bez kontroli panów w garniturach, a format budowano od podstaw – trudno inaczej określić świadomą ucieczkę od wielu oklepanych rozwiązań kojarzonych ze sketch comedy. Jeszcze zanim do tego doszło sama grupa, jak twierdzą jej członkowie, zebrała się przypadkiem, a później zawaliła spotkanie z ówczesnym szefem komedii w BBC Michaelem Millsem. Wiedzieli, że chcą razem zrobić program, choć nie potrafili określić jaki i przy pomocy jakich środków. Nie mieli również tytułu, a zanim serial został ostatecznie nazwany padło co najmniej kilka propozycji – często dość ekscentrycznych. Ostatecznie otrzymali zamówienie na 13 odcinków.
Kilka rzeczy ciągle powtarzanych i tych nieco mniej
Za każdym razem, gdy pisze się o "Latającym cyrku Monty Pythona" przytaczany jest zwyczajowy zestaw informacji. Po pierwsze, początek rozmów o serialu i narodziny samego Monty Pythona datowane są na maj 1969 roku. Dochodzi do nich w Hampstead, gdzie, jak to określa się na oficjalnej stronie Pythonów, pięciu Brytyjczyków (Graham Chapman, John Cleese, Eric Idle, Terry Jones, Michael Palin) i jeden Amerykanin (Terry Gilliam) spotkało się w indyjskiej restauracji, aby pogadać o nowym projekcie. Pythoni przyznawali się później, że byli ostatnim pokoleniem, które wychowało się na radiu, co uznawali za bardzo ważne. Przy okazji byli całkiem nieźle wykształceni.
Z innych często powtarzanych wiadomości wymienić warto, że wszystkie odcinki kręcono w kolorze, ale dopiero piąty został tak wyemitowany. Przy okazji odcinek ten miał bardzo długi tytuł: "Man's Crisis of Identity in the Latter Half of the 20th Century". Nie próbowano też w żaden sposób ułatwiać odbioru serialu publiczności. W końcu pierwszym skeczem, jaki nakręcono, był ten o latających owcach. Żeby było zabawniej, w początkowych minutach "Whither Canada?", w którym nie było nic o Kanadzie, pojawił się program o zabijaniu prowadzony przez Wolfganga Amadeusza Mozarta.
Całość wchodzi na zupełnie inny poziom absurdu, kiedy weźmie się pod uwagę, że początkowo w BBC uważano, iż nowy program będzie skierowany do publiczności w przedziale wiekowym w okolicach "Late Show with David Letterman" w ostatnich latach emisji. Jeśli jeszcze weźmie się pod uwagę, że rzecz się dzieje w Wielkiej Brytanii w latach 60. XX wieku, to wyjdzie nam, że raczej nie byli to miłośnicy telewizyjnych eksperymentów. Ponieważ część rzeczy nagrywano z żywą publicznością, kręceniu skeczy początkowo towarzyszyła grupa zszokowanych emerytów. Bycie wśród tej nieco skołowanej publiczności, oczekującej zapewne zupełnie innego typu humoru i kompletnie nieprzygotowanej na wszystko, co się pojawiło, musiało być fantastycznym przeżyciem. Chciałbym tam być. Wracając…
Skecze i odcinki
Około 30-minutowe odcinki składały się ze skeczy, które regularnie wykraczały poza to, co przyjęto za nie uważać, przeplatanych animacjami Gilliama. Za najlepsze sezony uważało się pierwsze dwa. Mianem najsłabszego zazwyczaj określany jest ten ostatni – składający się raptem z sześciu odcinków, już bez Cleese'a, choć z gościnnym uczestnictwem np. Douglasa Adamsa.
Ogólnie "Latający cyrk Monty Pythona" można poznawać na dwa sposoby: w całości, odcinek po odcinku, a także wędrując po najlepszych skeczach. Z jakiegoś powodu w pamięci tłumu pozostały głównie te ostanie np. "The Spanish Inquisition", "The Dead Parrot Sketch", "The Ministry of Silly Walks". Słówko "spam" też pochodzi z jednego ze skeczy. Wspomina się postacie, jak właśnie ową Hiszpańska Inkwizycję czy granego przez Palina "It's" Mana. Pythoni też okresowo zadzierali z cenzurą, choć były to najwyżej wprawki przed szaleństwem, jakie rozpętało się kilka lat później wokół "Żywotu Briana".



 Mały podbój świata i lokalne przygody
Już 3. sezon był dla jednego z członków grupy, Johna Cleese'a, trudnym doświadczeniem – to zresztą pierwszy, w którego produkcji BBC chciało mieć większy udział. W ostatniej serii już go nie było. Po zakończeniu emisji serialu kolejne lata przyniosły grupie światowy sukcesu. Monty Python wpierw kręcił filmy, a później się rozpadł. W 1989 roku umiera Graham Chapman. W kolejnych dekadach legenda grupy wciąż jest żywa, poszczególni członkowie realizują własne projekty, a dzięki Idle'owi i "Spamalot" dorabiają się nawet milionów na Brodawayu. W międzyczasie lukratywnym zajęciem okazało się też bycie byłą małżonką wspomnianego wielokrotnie Cleese'a.
Również w Polsce "Latający cyrk Monty Pythona" obecny był od lat. Funkcjonował na różnych kanałach, emitowany o rozmaitych porach. Najzabawniej prezentuje się program TVP1 z 1994 roku, w którym produkcję można było obejrzeć o 8:05 praktycznie w środku "Kawy czy herbaty?". Naprawdę, żałuję, że współcześnie nie mogą tak wyglądać moje poranki. Poniedziałki byłyby znacznie znośniejsze.
Serial pozostawił po sobie pokolenia widzów, które zaakceptowały pewien typ telewizyjnej komedii i humoru. Znany jest na całym świecie oraz miał ogromny wpływ na telewizję i… może wzorem wielu skeczy niech ten tekst pozostanie bez puenty.


Najlepsze skecze:







Świat według Bundych

"Świat według Bundych"
Świat według Bundych, serial, który w latach 80. zaszokował Amerykanów.
Znamy ich wszyscy. Można ich nie lubić, można twierdzić, że to serial dla idiotów, ale trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że dziś, 24 lata po emisji premierowego odcinka, seria o rodzinie Bundych (w oryginale "Married with Children") cieszy się rzeszą fanów i statusem serialu kultowego.


Emitowany w latach 1987–1997 na FOX-ie serial to historia przeciętnej amerykańskiej rodziny żyjącej w Chicago, przedstawicieli niewykształconej klasy średniej. Jedynym źródłem zasilania domowego budżetu jest skromna pensja Ala (w tej roli niezawodny Ed O’Neil), pracującego jako sprzedawca butów. Czy trudy Ala, niespełnionej gwiazdy footballu, są w jakikolwiek sposób docenione przez jego rodzinę? Nic z tych rzeczy, a możemy przekonać się o tym już w czołówce serialu. Żona Peggy (Katey Sagal) oraz dzieci Bud (David Faustino) i Kelly (Christina Applegate) to grupa pijawek, które przysysają się do portfela Ala każdego miesiąca w dzień wypłaty.
Życie nie nagrodziło głównego bohatera serialu pracowitą małżonką, która spełniałaby się w sprzątaniu czy gotowaniu. Peggy jest kobietą, w której wstręt wzbudza sama myśl o jakiejkolwiek pracy. Najlepiej odnajduje się pomiędzy wieszakami w sklepie lub na kanapie, oglądając Oprah. Gdy po całym dniu walki z grubymi i wiecznie narzekającymi klientkami, styrany Al wraca do domu, nie może liczyć na czekające u progu kapcie, dobre słowo od żony ani obiad na stole. Już po jednej rozmowie między małżonkami widz zaczyna się zastanawiać, dlaczego to tej pory wytrzymują oni ze sobą i jeszcze się nie pozabijali. Na uszczypliwą uwagę Ala Peggy odpowiada dwiema i w ten sposób wygląda większość dialogów, które często wyciskają z widza łzy śmiechu. Wydaje się jednak, że żadne z nich nie mogłoby żyć bez tego drugiego, no bo gdzie znalazłoby inną osobę zdolną tak długo wytrzymywać spalony obiad lub obsikaną klapę w ubikacji?


Starsze dziecko Bundych, córka Kelly to urodziwa blondynka, której inteligencja jest odwrotnie proporcjonalna do jej urody. Ma ciągłe problemy w szkole, za to doskonale radzi sobie w relacjach z chłopcami, którzy z pewnością są onieśmieleni jej oczytaniem i wiedzą o świecie. Kelly jest w stanie zapamiętać jedynie ograniczoną ilość informacji, z tego też powodu straciła szansę na zwycięstwo w teleturnieju (notabene, przecież wszyscy wiedzą, że najwięcej przyłożeń w jednym meczu zdobył Al Bundy!). Nastoletnia blondynka, której czasem udaje się zrobić krótką karierę, np. w telewizji, jest ciągłym obiektem drwin ze strony swojego młodszego brata, Buda. Bud to niski, zakompleksiony nastolatek, który chciałby myśleć o sobie, że jest młodym Apollo. Dlatego też każde jego zdanie na temat rozwiązłego życia siostry kończy się ripostą o jego wiecznym dziewictwie i braku zainteresowania ze strony dziewczyn.
Czym byłoby życie na przedmieściach bez uroczych sąsiadów? A tych ma rodzina Bundych naprawdę wyjątkowych. Marcy Rhoades (od 12. odcinka 5. sezonu – D’Arcy) to ulubienica Ala, nazywana przez niego kurczakiem i wyśmiewana z powodu niezbyt rozwiniętych kobiecych przymiotów. Mimo to doczekała się dwóch mężów. Pierwszy z nich, Steve (David Garrison) był kochający, swojego mercedesa mamisynkiem, który w głębi serca gardził Alem, ale starał się zachowywać z nim poprawne relacje. Zostawił żonę, aby zostać strażnikiem w parku Yellowstone. Drugi mąż Marcy (Amanda Bearse) to Jefferson (Ted McGinley), zakochany w sobie, leniwy na równi z Peggy laluś, który poślubił Marcy na imprezie dla bankowców. Otacza go tajemnicza aura: był w więzieniu, pracował dla CIA, jest znajomym Fidela Castro. Szybko odnajduje wspólny język z Alem, przystępuje nawet do jego organizacji Antybaby.


Cała ta wybuchowa mieszanka postaci sprawiła, że serial po prostu musiał być śmieszny. Twórcy, zwłaszcza w pierwszych sezonach, tworzyli dla nich genialne dialogi, z których aż sypały się iskry. Niektóre z odcinków zawierały w sobie przeogromne pokłady śmiechu, jakiego dziś nie uświadczymy w żadnych sitcomach. Dlatego też popularność Bundych rosła aż do 6. sezonu. Niestety później zaczęło być już gorzej, żarty bywały mało zabawne, aktorzy wydawali się odgrywać swoje role bez szczególnej satysfakcji (jedyną satysfakcją był później zapewne czek od szefa stacji), a pomysły twórców na urozmaicenie serialu i jego odświeżenie okazywały się nietrafione. Przykład? Wprowadzenie w 7. sezonie postaci dziecka o nazwie Siódmy, które zamieszkało z rodziną Bundych. Po protestach widzów chłopiec zniknął z serialu bez żadnego wyjaśnienia.
Dla wielu humor prezentowany w "Bundych" umiejscawiany jest gdzieś w okolicach rynsztoka. Zdecydowanie jednak się z tym nie zgadzam. Owszem, żarty w Bundych są czasem ordynarne, chamskie czy (co w późniejszych sezonach zdarzało się niestety często) zwyczajnie mało zabawne, ale niezwykle rzadko przekraczały one granicę dobrego smaku. W przeciągu jedenastu sezonów niektóre dowcipy mogły się widzom "przejeść" – w końcu ile można słuchać o tym, że Al nie potrafi zaspokoić Peggy w łóżku, a Kelly zbyt często pada chłopakom w ramiona? Dlatego też nawet najwięksi fani serialu mogli z czasem poczuć się znużeni. Zagadką pozostaje, o jak wielu sitcomach będziemy mogli powiedzieć, że przez jedenaście sezonów nie zjadły własnego ogona.
Połowa z obsady serialu na nowo odnalazła się w telewizji. Ed O’Neil kolejny sezon święci triumfy z "Modern Family", najpopularniejszym obecnie serialem komediowym w Stanach. Katey Sagal brawurowo gra w "Sons of Anarchy", serialu jej męża, Kurta Suttera. Christina Applegate z kolei po przygodzie z "Samantą Who" rozpoczęła występy w sitcomie "Up All Night". Niestety słuch całkowicie zaginął po Amandzie Bearse i jej pierwszym serialowym mężu – Davidzie Garrisonie (który po odejściu z serialu pojawił się jeszcze w czterech epizodach), natomiast David Faustino i Ted McGinley występują w coraz gorszych filmach, dlatego im też nie wróżę już niczego dobrego.
Jak widać, ciężko jest czasem zerwać z łatką przyklejoną do aktora, który przez tyle sezonów bawił widzów jedną rolą. Niektórym się to udało, innym nie. Trudno się dziwić, ponieważ nawet dziś, oglądając "Sons of Anarchy", mam przed oczami rude włosy Peggy, a widząc Eda O’Neila siedzącego na kanapie w "Modern Family", czekam, aż włoży rękę w spodnie. W telewizji jest to gest nieśmiertelny, tak jak nieśmiertelna pozostanie dla mnie rodzina Bundych. Nawet jeśli z czasem przestali bawić mnie tak bardzo.

Cudowne lata

"Cudowne lata" (Fot. ABC)

ABC rozpoczęło emisję "Cudownych lat" w 1988 roku, do 1993 wypuszczono 115 odcinków w sześciu sezonach. Czołówka adekwatnie zapowiada treść odcinków, jest nostalgicznie, sentymentalnie, Joe Cocker śpiewa tak, że czujesz się bezpiecznie i niespokojnie zarazem. Akcja umiejscowiona jest w latach 60. na amerykańskim średnioklasowym, białodomkowym i zielonotrawnikowym przedmieściu.


Głównym bohaterem jest dwunastoletni Kevin Arnold (Fred Savage), najmłodszy z trójki dzieci Jacka (Dan Lauria) i Normy (Alley Mills). Narratorem jest również Kevin, ten sam, lecz nie taki sam, bo starszy o 20 lat (głosu udzielił mu Daniel Stern). Rodzina jakich wiele - przepracowujący się ojciec, wycięta wprost z Betty Friedan, ciepła mama, buntownicza siostra-hipiska Karen (Olivia D'Abo) i wręcz nieznośnie nastoletni brat, Wayne (Jason Hervey). Nie mniej ważni są najlepszy przyjaciel Kevina, Paul Pfeiferr (grany porzez Josha Saviano, a nie, jak głosi legenda, Marylina Mansona) i urocza dziewczyna głównego bohatera, Winnie Cooper (Danika McKellar).
Ten serial to gęsta esencja melancholii, mocny liryczny napar. Trochę śmiechu i sporo łez, odrobina łez i sporo śmiechu. Opowieści o Kevinie Arnoldzie i jego dojrzewaniu są jak sam proces owego dojrzewania, słodko-gorzkie. W serialu nie dzieje się nic nadzwyczajnego, brak jakichkolwiek niezwykłości. Perypetie będące udziałem Kevina są przecież znane większości widzów. Pewnie każdy miał złamane serce, kłócił się z rodzeństwem, zaliczał wstydliwe wpadki, nie radził sobie z jakimiś lekcjami albo stawał w opozycji wobec rodziców. To narracja dorosłego Kevina, jego perspektywa przemieszana z wcześniejszą dziecięcą przenikliwością nadaje każdemu wydarzeniu oceaniczno głębokie znaczenie.Każdy odcinek jest najeżony uniwersalnymi prawdami i przesycony morałem. Jest to jednak zupełnie nienachalne, inaczej niż w serialach typu "Siódme niebo", tutaj puenta i pouczenie płyną obok.
"Cudowne lata" to naprawdę dobry wgląd w dzieciństwo i dorastanie. Jest coś magicznego we wczesnym "nastolęctwie", w tej liminalnej fazie przejścia pomiędzy jeszcze-dzieckiem a już-dorosłym. Dorastanie to niekoniecznie posuwanie się naprzód, a to może być bardzo bolesne. Dorastając, wyzbywamy się wielu rzeczy, choć już wówczas wiemy, że będziemy za nimi tęsknić. Jest to nieuniknione i pociągające zarazem. "Don't grow up, it's a trap" - powiedział już dawno Piotruś Pan, ale czy ktoś go posłuchał? Kevin Arnold przeczuwa, że to pułapka, lecz mimo to w nią brnie. Bo to jest nieuchronny proces, któremu towarzyszą karmelowa miłość, braterska przyjaźń i chłopackie rozrywki. W tej kreacji Fred Savage sprawdza się naprawdę doskonale. Nie znam jego dorosłych ról, ale jako dziecięcy aktor był świetny. Urocza buźka, niewinne policzki i brwi unoszone na tyle sposobów, by móc wyrazić wzruszenie, zaskoczenie, strach i całą gamę emocji.
wondrer-y4567
Klimat "Cudownych lat" przywodzi trochę na myśl ten zawarty w "Mikołajku" Sempego i Gościnnego albo "Historii Pana Sommera" Patricka Suskinda. To ten sam nastrój, zbliżony poziom roztkliwienia, wszechogarniająca czułość doprawiona dobrym żartem.
Jest tu naprawdę dużo Ameryki: misja Apollo 13, kolorowe telewizory, hippisi, zamknięte w domach matki, wojna w Wietnamie, baseball. Wszystko na tyle obok, że każdy może poczuć się bohaterem tego serialu. Nawet teraz, mimo że nakręcony był ponad 20 lat temu.
Pierwszy sezon serialu jest mocno filozoficzny i wydaje się być skierowany do zdecydowanie dorosłych odbiorców. Kolejne można by uznać za bardziej młodzieżowe, a sama końcówka jest maksymalnie sentymentalna. Po drodze Kevin zakochuje się i odkochuje, jest zdradzony, zraniony, wścieka się na rodziców, zrzuca z piedestału swojego tatę i zauważa pustkę w życiu swojej mamy. Ma nowych przyjaciół, tęskni za dawnymi, odczuwa niesprawiedliwość świata, wyjeżdża na wyprawę i docenia dom rodzinny. Życie jak każde, problemy uniwersalne, podobne w każdym przedmiejskim domku czy osiedlowym mieszkaniu. Kevin mógłby mieszkać wszędzie i być narratorem także mojego życia.
Czy wy też pamiętacie swoją Winnie Cooper?

piątek, 4 grudnia 2015

Strefa mroku



"Strefa mroku", czyli "The Twilight Zone", jest jednym z najważniejszych seriali w historii amerykańskiej telewizji. To również telewizyjna antologia, której powstanie i uzyskanie kultowego statusu zdarzyło się gdzieś poza nami – w niedostępnym i niezrozumiałym miejscu za oceanem i żelazną kurtyną.
Tak naprawdę nie da się czegokolwiek opowiedzieć o "The Twilight Zone" bez wspomnienia o Rodzie Serlingu – scenarzyście, dramaturgu, reżyserze i producencie, który w latach 50. nie tylko był jednym z najbardziej cenionych scenarzystów telewizyjnych, ale również prawdopodobnie najzagorzalszym przeciwników telewizyjnej cenzury uprawianej na wiele sposobów i na różnych poziomach.
Problemy finansowe
Telewizja funkcjonowała w tamtym czasie po prostu inaczej. Sponsorzy wykładali pieniądze, seriale produkowane były przez agencje reklamowe. Jak można się domyślić, ci pierwsi byli bardzo zainteresowani, aby tylko ich produkty były pokazywane w dobrym świetle. Między innymi z z tej przyczyny Serling chciał pójść w kierunku science fiction. Pierwszy scenariusz, w zamierzeniu mający być pilotem nowej antologii – "The Time Element" – po kilkunastu miesiącach w szufladzie telewizyjnych decydentów ostatecznie trafił na ekrany jako odcinek "Westinghouse Desilu Playhouse". To sukces tego scenariusza oraz reakcja widzów na godzinną opowieść o podróży w czasie doprowadziły do tego, że "Strefa mroku" w ogóle powstała.

Potencjalnym sponsorom zachwalano oczywiście zyski, jakie mogą osiągnąć na sprzedaży swoich produktów, a serial miał się bronić dobrymi scenariuszami, historiami, opowieściami. Początkowo Serling otrzymał gwarancje, że powstanie minimum 26 odcinków. Na dodatek samą decyzję Serlinga o zaangażowaniu się w coś uznawanego tak niepoważnego jak fantastyka naukowa, wielu oceniało jako krok w tył. Ponadto pierwszy scenariusz – "The Happy Place" – został odrzucony. Tak to bywa, gdy z listy tematów najpierw wybiera się eutanazję. "Where Is Everybody?" okazał się nieco bardziej przystępny.
"The Twilight Zone" zadebiutował na antenie CBS 2 października 1959 roku. Gospodarzem został sam Serling – nie był pierwszym wyborem. Przez kolejne lata wyprodukowano łącznie 5 sezonów i 156 odcinków, przez które przewinęło się wielu aktorów m.in. Robert Redford, Robert Duvall i część obsady oryginalnego "Star Treka". Nazwisko gospodarza znalazło się na 92 z wyprodukowanych scenariuszy. W czterech z pięciu sezonów postawiono na półgodzinne odcinki – jedynie w 4. serii odcinki wydłużono do telewizyjnej godziny.
Od początku nowa antologia zjednała sobie krytyków. Gorzej było z oglądalnością, która w pierwszych tygodniach nie zachwycała. Później jednak ustabilizowała się na przyzwoitym poziomie. Problemy ze sponsorami i kosztami produkcji towarzyszyły za to Serlingowi przez cały okres emisji. Produkcja przyciągała także określone i czasem zaskakujące grupy widzów – jak dzieci w wieku 12-15 lat. Podobno wszystkich to zaskoczyło, a niektórych mocno zirytowało – mowa o rodzicach owych nastolatków. Nic zresztą dziwnego, przez pierwsze trzy sezony serial był emitowany w piątki o 22:00.

Historie, które…
Niezliczone zastępy postaci dotarły przez te niecałe pięć lat do strefy cienia – rządzonego przez wyobraźnię piątego wymiaru, będącego poza i pomiędzy tym, co znane i odrzucane. W tym czasie swobodnie żonglowano tematami i gatunkami. Od westernu po science-fiction; od horroru, przez historie miłosne, po pogodne przypowiastki. Znalazło się miejsce tak na czarny humor, ludzkie emocje, jak i na roboty – takie z kablami i w ogóle. Poruszano zagadnienia trudne, kontrowersyjne, współczesne – ze zmiennym szczęściem. Nie zapomniano nawet o operacjach plastycznych ("Number 12 Looks Just Like You" - sezon 5, odcinek 17).
Już w pierwszych miesiącach własnych opowieści dorobili się w odpowiednio Śmierć ("One for the Angels" – sezon 1, odcinek 2) i Diabeł (Escape Clause – sezon 1, odcinek 6). Obydwaj z jakiegoś powodu postanowili wchodzić w układy z ludźmi. Nie brakowało kosmitów, pisarzy i zwykłych zjadaczy chleba. W finale 1. sezonu ("A World of His Own" – sezon 1, odcinek 36), Serling przekroczył granicę między byciem gospodarzem a bohaterem opowieści.
Praktycznie w każdym odcinku trafiał się porządny zwrot akcji – czasem tak okrutny, jak w "To Serve Man", gdzie brak należytej uwagi spowodował, że książkę kucharską potraktowano jako pokojowy manifest. Z drugiej strony nostalgiczna wycieczka do radiowej przeszłości w "Static" (sezon 2, odcinek 20) umożliwiła bohaterowi cofnięcie się w czasie i podjęcie na nowo decyzji, które tak zaważyły na jego życiu. Skoro już przy tym jesteśmy, to w 5. serii w świetnym "A Kind of Stopwatch" (sezon 5, odcinek 4) czas można po prostu zatrzymać – co do dzisiaj wygląda niesamowicie.


Ponadto właśnie w 5. sezonie wymyślono bardzo ciekawy sposób na zaoszczędzenie kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Po prostu kupiono nagrodzony Złotą Palmą oraz Oscarem krótkometrażowy "La Rivière du hibou" Roberta Enrico. Odcinek "An Occurrence at Owl Creek Bridge" wyemitowano w lutym 1964 roku, a sam zabieg umożliwił "Strefie mroku" przynajmniej w swoim ostatnim sezonie zmieścić się w zakładanym budżecie.
To nie koniec
Historia "The Twilight Zone" nie kończy się wraz ze skasowaniem. Jeszcze w 1962 roku powstał pierwszy komiks sygnowany tą nazwą. Wydawany był przez wiele lat po zakończeniu emisji serialu. Tworzono także powieści, a w 1983 roku do kin trafił film wyprodukowany przez Stevena Spielberga i Johna Landisa. Dwa lata później widzowie doczekali się nowej wersji serialu, prawdopodobnie najlepiej znanej w Polsce, która ostatecznie liczyła sobie trzy sezony i 110 odcinków. Kolejna próba wskrzeszenia serii przypada na 2002 rok. "The Twilight Zone" z Forestem Whitakerem jako gospodarzem zostało jednak skasowane przez UPN po zaledwie jednym sezonie.
Przez lata serial Serlinga wielokrotnie wspominano w innych produkcjach. Nawiązania pojawiają się np. w "Drużynie A", "Cudownych Latach", "Przystanku Alaska" czy "Kochanych kłopotach", a Vince Gilligan, twórca "Breaking Bad" wciąż powtarza, że to jego ulubiony serial. Z kolei w 2005 roku w "Medium", w odcinku "Still Life" (sezon 2, odcinek 9), na kilkadziesiąt sekund postanowiono wskrzesić samego Serlinga – 30 lat po jego śmierci. W trakcie tej niecałej minuty w instruuje on widzów, jak oglądać telewizję 3D. Gdyby ktokolwiek zastanawiał się, dlaczego w ogóle coś takiego wymyślono, odpowiedź brzmi: November sweeps.
rory
W Polsce przynajmniej część widzów prędzej będzie kojarzyć "Strefę mroku" właśnie z rozmaitych nawiązań niż z czasu spędzonego nad samym serialem. Z drugiej strony niektórzy wspominać będą np. kilka opowieści z klasycznych sezonów jako cześć serii z lat 80., bo to tę wersję puszczano kiedyś w TVP 2. Z kolei Canal+ emitował klasyczną serię jeszcze w latach 90. – ale w tym wypadku nie jestem w stanie wygrzebać z pamięci, czy kiedykolwiek zdarzyło mi się załapać na jakikolwiek odcinek.
Cóż dodać na koniec? "Strefa mroku" to serial, który zasługuje na co najmniej jeden wielodniowy maraton. Nie ma najmniejszego powodu, aby unikać wizyt w tej wyjątkowej krainie rządzonej przez ludzką wyobraźnię.





Dookoła świata z Willym Foggiem

Film ten powstał na podstawie książki Julesa Verne "Le tour du Monde en quatre-vingt jours" (1873) czyli "W 80 dni dookoła świata z Willym Foggiem". Jest to historia z końca XIX wieku, o wielkiej podróży angielskiego dźentelmena, który założył się, że okrążył świat w osiemdziesiąt dni.
Film animowany, który niektórzy z Was pamiętają leciał bodajże w soboty po programie "Sobótka". Potem później widziałem w jakiejś niemieckiej telewizji. 26 odcinkowa seria nawet dobrze była opowiedziana. Postacie ludzkie zastąpiono zwierzętami (co było w przypadku Trzech Muszketerów).

Każdy z nas jak był mały śledził z zapartym tchem przygody Willy Fogga (Lew) wraz z jego przyjaciółmi Rigodon i Tico (mysz), którzy nie zwlekając na przeszkody postanawiają odbyć w 80 dni podróż dookoła świata. Żeby nie było to łatwe ich tropem rusza Transfer (wilk) - opłacony przez pomysłodawcę zakładu, który ma skutecznie utrudnić podróż naszym bohaterom.
Po drodze, w Indiach, Fogg odbija z rąk fanatyków wyznawcy bogini Kali, księżniczkę Romy (lwica), którą w finałowym odcinku zresztą poślubia.

piosenka tytułowa z pierwszej wersji dubbingu:




Jak rozpętałem II wojnę światową



„Jak rozpętałem II wojnę światową” jest adaptacją popularnej powieści Kazimierza Sławińskiego „Przygody kanoniera Dolasa”. Film opowiada o pechowym szeregowcu Franku Dolasie (Marian Kociniak), który za wszelką cenę chce wrócić do swojego kraju i walczyć w jego obronie jako prawdziwy bohater. Przeżywa wiele przygód na frontach całej Europy,kiedy w końcu udaje mu się dotrzeć do Polski.

UCIECZKA (1)
W nocy z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku Franek Dolas przybywa na granicę polsko-niemiecką w składzie plutonu mającego wzmocnić obronę stacji kolejowej. Po przebudzeniu dostrzega niemieckiego oficera,którego bierze za dywersanta. Jego karabin przypadkowo wypala, a po chwili rozpoczyna się artyleryjska kanonada. Przerażony żołnierz jest przekonany, że rozpętał wojnę. Wkrótce dostaje się do niewoli niemieckiej. Od początku organizuje niezliczone próby ucieczek, za co jest przenoszony do kolejnego obozu. W trakcie przewożenia ucieka wraz z Józkiem (Wirgiliusz Gryń). Pociągiem z bydłem docierają do Tyrolu.Tam Franek, wypuszczając byka, powoduje całkowite zamieszanie. Gestapo wydaje na niego wyrok, ale Frankowi udaje się wyskoczyć z pociągu. W Jugosławii, szukając okazji do walki, spędza czas w portowej tawernie.Znajduje się na statku kapitana Dima (Zdzisław Kuźniar), kiedy kuter zostaje storpedowany przez włoską łódź podwodną…

ZA BRONIĄ (2)
Franek Dolas trafia do Północnej Afryki. Tam zostaje wcielony jako „przymusowy ochotnik” do oddziału Legii Cudzoziemskiej, gdzie przez pomyłkę przypada mu funkcja kucharza. Jedzie na targ po świeżą żywność dla niechętnej ludności w wojsku. Ogrywa tamtejszych Arabów w grę trzy karty i wraca z dużymi zapasami jedzenia. Wojsko jest bardzo zadowolone w przeciwieństwie do dowodzącego nim generała. Dolas trafia do więzienia, co prowadzi do wybuchu rozruchów. Legioniści po apelu generała de Gaulle’a przechodzą na stronę Wolnych Francuzów. Franek dostaje się do angielskiego obozu, który wkrótce atakują Włosi…

WŚRÓD SWOICH (3)
Franek wraca do Europy.We Włoszech zostaje schwytany przez Niemców, uznany za dezertera i wysłany samolotem na front wschodni. Udaje mu się wyskoczyć. Na spadochronie ląduje na drzewie w koło pewnego klasztoru w Polsce. Wkrótce  przebrany za niemieckiego żołnierza dostaje się do pobliskiej wioski, gdzie zakochuje się w uroczej łączniczce a także spotyka swojego dawnego przyjaciela Józka. Po wielu perypetiach udaje mu się dotrzeć, zdobyć zaufanie miejscowych partyzantów i razem z nimi walczyć w obronie swojej ojczyzny.
POLSKA 1969, scenariusz i reżyseria: Tadeusz Chmielewski, wykonali.:
Marian Kociniak – Franek Dolasa
Wirgiliusz Gryń – Józek Kryska
Wacław Kowalski – Kiedros, sierżant Legii Cudzoziemskiej
Jan Świderski – Letoux, kapitan Legii Cudzoziemskiej

Kazimierz Rudzki – kapitan Ralf Peacoock
Kazimierz Fabisiak – ojciec Dominik w klasztorze
Joanna Jędrka – Teresa
i inni…
  
   
 
 
  Moja ocena:
 Niech każdy myśli sobie co chce na temat starych filmów, ale powiem Wam szczerze, że niekiedy filmy nawet z przed 30. lat są lepsze niż niektóre nowe produkcje i nie rozumiem jak to ktoś kiedyś powiedział:”Takich filmów to się nawet nie porównuje”. Pytam dlaczego? Przecież rocznik nic nam nie mówi o filmie. Jak mieli kręcić filmy w tamtych czasach takie, żeby dla wszystkich odpowiadały skoro dopiero teraz wchodzą nowe technologie i sposoby kręcenia filmów? Film jest w oryginale czarno-biały i co z tego? Czy to mówi, że jest nie wart obejrzenia? Myślę, że wcale nie. Powinno się oceniać filmy ze świadomością w jakich latach były kręcone i jak na tamte czasy przyjęte przez widzów, tak jak się ocenia filmy dziś. Takie jest moje zdanie. A argument, że film mi się nie podoba, bo jest stary albo jeszcze lepiej,że dlatego go nie obejrzę, jest po prostu  śmieszny i całkiem bezsensu. Tak właśnie myślę. Dla mnie film był po prostu świetny :) Mogłabym go obejrzeć  spokojnie jeszcze kilka razy, choć już kilka go widziałam i wydaje mi się, że za każdym razem będzie mnie tak samo bawił ;) i tak bardzo się podobał.Genialnie moim zdaniem zagrał Franka Marian Kociniak mający obecnie 72lata. Cała historia przedstawiana jest w charakterze komediowym, ale główną myślą scenarzysty, myślę, było ukazanie wielkiego poczucia patriotyzmu. Z filmu bardzo mi się spodobały słowa Franka (są to chyba najważniejsze moim zdaniem słowa filmu): „Jak to o jaką Polskę?Przecież Polska jest tylko jedna”.