środa, 15 listopada 2017

Hotel Zacisze

Słynny projekt jednego z Pythonowców, niezrównanego Johna Cleese'a („A teraz coś z zupełnie innej beczki”)! Co więcej, zdaje mi się, że to również jeden z bardziej znanych w naszym kraju brytyjskich sitcomów, który ma tylu samu zwolenników, tarzających się wręcz ze śmiechu, oglądając popisy głównego bohatera, ilu przeciwników, patrzących ze znudzeniem na ekran TV. Cóż, jak już napisaliśmy – humor angielski jest specyficzny i jeśli chcesz sprawdzić, czy taki typ komedii Ci odpowiada, to „Hotel Zacisze” jest niezłym poligonem doświadczalnym.

Rzecz przedstawia nam perypetie Basila Fawlty'ego, właściciela tytułowego hotelu. Praca, zdawałoby się, nudna jak flaki z olejem – nadzorowanie poczynań podwładnych i użeranie się z klientami nie jest najciekawszą drogą rozwoju kariery. Ale to wszakże angielska komedia, a nie „Hotel 52”, więc obyczajówki tu niewiele, a za to pełno „odjazdów”. Okazuje się bowiem, że personel nie jest do końca normalny, a i goście często wpadają tacy, że należałoby im raczej polecić pokój bez klamek, a nie luksusowy apartament...



Przyznam bez bicia (i bez kopania, ha ha!), że jest to jeden z moich ulubionych angielskich seriali; niektóre odcinki bawią mnie niezmiennie, pomimo kilkukrotnego ich oglądnięcia. Jako że jest to twór samego Johna Cleese'a, możemy się spodziewać nie tylko „jaj jak berety”, ale również bardzo absurdalnego humoru, trochę w stylu Pythona. Trochę, bo to jednak nie strumień świadomości którym czasami stawały się odcinki Monty'ego, ale sposób, w jaki komplikuje się żywot naszego bohatera, jest po prostu niewiarygodny. Odcinki „Goście z Niemiec” czy „Psychiatra” są tak (pozytywnie? ;) ) pokręcone, że głowa mała i amerykański chłop z banjo na werandzie na pewno by nie wpadł na niektóre z zaserwowanych tam pomysłów.
Wielkie ukłony należą się Cleese'owi nie tylko za scenariusze i sprawną reżyserię, ale również grę aktorską! To mój ulubiony członek trupy Pythona i wielokrotnie pokazał, że nie jest tylko dobrym kabareciarzem, ale aktorem z prawdziwego zdarzenia, lecz tutaj przeszedł samego siebie. Chyba nigdy nie zapomnę sceny, w której okładał rózgą swój niesforny samochód... „Zawsze się psułeś! Od pierwszego dnia, draniu!” (może nie dokładnie tak, ale podobnie, rozumiecie, taka mała parafraza).
Ogółem mógłbym pisać o „Hotelu” długo i dużo, ale to nieco bez sensu – serial jest króciutki (dwanaście odcinków), więc każdy z Was bez problemu może sam go sobie obejrzeć i samemu się przekonać, czy warto. Wiem, wiem, po obejrzeniu całości to raczej głupio dojść do wniosku, że nie było warto, ale czy byłby to pierwszy raz? Ja np. doszedłem do wniosku, że niepotrzebnie uczyłem się wzoru manganianu potasu i próbowałem go rozpuścić w wodzie, a nie narzekam. W każdym razie z „Hotelem Zacisze” na pewno spędzicie przyjemniej czas niż z podręcznikiem do chemii. No i znowu tak dużo czasu Wam nie odbierze. Same plusy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz