Po kilku słabszych filmach z wieloma powtarzającymi się scenami na
dwudziestolecie marki otrzymujemy całkiem niezłą perełkę pod niepozornym
tytułem „Godzilla kontra Mechagodzilla”. Od początku widać, że tym
razem autorzy postarali się o jakość i nawiązania do oryginału. A
jednak, jak się chce, to można.
Muzyka jest świeżutka i wprowadza rewelacyjny nastrój. Bolączką będzie
konieczność wysłuchania piosenki nowego potwora, który się tu pojawia, a
jest nim niejaki King Seesar. Można uznać, że to swoiste nawiązanie do
pieśni na część Mothry, ale de facto to tylko przydługi i męczący motyw.
Zresztą, jak leniwym trzeba być potworem, żeby w obliczu wielkiego
zagrożenia celem podjęcia jakiejkolwiek akcji kazać jeszcze zaśpiewać
sobie piosenkę. Może ja też tak zrobię w pracy, nie wstanę rano z łóżka
dopóki szef do mnie nie zadzwoni i nie zaśpiewa piosenki „Domowe
przedszkole”.
Bardzo fajnie budowane jest tu napięcie, a całość akcji rozkłada się na
cały film, a nie tylko na końcówkę (jak to bywało wcześniej). Walka
między potworami przewidywana jest w kolejnych przepowiedniach. O
pojawienie się King Seesara toczy się zacięty bój. Niemal do końca film
potrafi wykorzystać nasze przyzwyczajenia z poprzednich odsłon i
zaskoczyć nas nieco innym, nie do końca oczywistym obrotem spraw.
Zaskoczyć z lekka potrafi także dźwięk i montaż. Myślę, że każdy
znajdzie tu scenę, w której choć trochę uśmiechnie się do siebie.
Troszkę
niezrozumiałe wydaje mi się tylko pojawienie się przebłysku King
Ghidory w wizji jednej z bohaterek na samym początku filmu. Wychodzi na
to, że akcja wciąż ma miejsce przed „Zniszczyć wszystkie potwory”. A
sama taka informacja będzie dla mnie spoilerem, bo wiem co się w tamtym
filmie działo.
Zatem mamy na początku ukłon w kierunku pierwszych dwóch filmów z serii.
Samo zakorzenienie Seesara i całej akcji w mitologii lokalnej także
jest takim ukłonem. Wraca nawet Akihiko Hirata znany z wielu ról na
przestrzeni serii, ale pamiętany głównie za rolę Serizawy z pierwszego
filmu. Mamy też standardowy motyw kosmitów, którego w jubileuszowym
Godzilli chyba zabraknąć po prostu nie mogło. Dość głupie wydało mi się
to, że po zranieniu lub śmierci ujawnia się ich prawdziwa forma. W
rzeczywistości są … gorylami? Czyżby inspiracja „Planetą małp”?
Mamy
też gwiazdę wieczoru, czyli mechanicznego potwora skontruowanego przez
kosmitów. Ochrzczono go szybko „Mechagodzilla” i w końcu jest to potwór
stanowiący sensowne zagrożenie. Walki to już nie tylko dziwne gesty i
przewalanki potworów. Poczułem się trochę jakbym oglądał Dragon Ball Z.
Godzilla dostaje łupnia w pierwszej walce (co się zdarzało, owszem, choć
nie zawsze) po czym ledwo przeżywszy wzmacnia się znacznie i w
przedziwny sposób nabiera / uczy się nowej umiejętności (przy okazji po
raz kolejny wykazując odporność na pioruny, które niegdyś były przecież
jego słabym punktem). Jest to umiejętność… magnetyzmu. Chyba zaczynacie
rozumieć porównanie do Dragon Balla – ładowanie energii i oddziaływanie
magnetyzmem niczym energią ki, na odległość.
Mechagodzilla
także pokazuje wiele ciekawych możliwości ofensywnych i defensywnych.
Leje dwa potwory jednocześnie bez większego wysiłku, przynajmniej na
początku. Smaczku dodaje bezpardonowe pokazywanie krwi potworów, która
choć zbyt wiarygodnie nie wygląda, to robi wrażenie. Kilka scen jest po
prostu brutalna – rozdzieranie szczęki, krew sikająca z szyi, makabra
jakaś. A jednak, to ta sama makabra, która wzbudza zaciekawienie i
emocje i pokazuje, że tym razem mamy do czynienia z przeciwnikiem, z
którym nie ma żartów. Nie ma grania z piłę kamieniami, grożenia sobie
dziwnymi gestami czy innych zbędnych ceregieli.
Zdjęcia wyglądają ładnie, czysto. Nie znalazłem scen z recyclingu, a
jeśli takowe były, to dobrze zamaskowane. Po raz pierwszy też kamera
potrafiła wykonać dynamiczne ruchy ukazujące walkę i pozycję potworów
względem siebie.
Film nie ustrzegł się wad. Oczywiście, nie omieszkam poczepiać się trochę, jak to mam w zwyczaju.
O ile Godzilla i Mechagodzilla wyglądają fachowo, o tyle King Seesar
zaprojektowany został co najmniej słabo. Sprawia wrażenie, jakby
wyciągnięty został żywcem z filmu animowanego o Fraglesach. Zresztą na
początku dostaje niezłego łupnia, później też nie pokazuje wiele i
sprawia ogólne wrażenie pobocznego przydupasa Godzilli, co stoi nieco w
konflikcie z całym zbudowanym wokół niego napięciem.
Dlaczego Godzilla próbuje ukręcić głowę Mechagodzilli? Chwilę wcześniej
Mechagodzilla obraca głową do woli. Zatem próby wykręcenia głowy powinny
być całkowicie bezskuteczne, a jednak tak się nie dzieje.
Nie latam samolotami, ale trochę niepokojące wydaje mi się, że w
samolotach wolno im palić. Na myśl przyszło mi tylko „Panie, to ja
uchylę okno, żeby trochę ten Pana dym wywietrzyć”. Tak powinien się
zacząć serial „Lost”.
W dziesiątej minucie mamy krótkie przypomnienie tego, co widzieliśmy w
pierwszej minucie. Nie lubię, gdy traktuje się mnie, jak debila.
Wystarczy, że regularnie robię go sam z siebie.
Doktorek widząc potwora z metalu od razu nazywa go „Mechagodzillą”, a po
raz pierwszy w życiu widząc nowy materiał od razu nazywa go
„Space-titanium”. „Mechagodzillę” zrozumiem, ale skąd teoria, że
materiał znaleziony w jaskini należałoby nazwać z przedrostkiem „space”?
„Hah, nie widziałeś poprzednich filmów? Wiadomo, że jak czegoś nie
wiadomo, to to pochodzi z kosmosu.”
Przycisk kosmitów do otwierania drzwi nie działa? Hah, zastosuj
uniwersalny filmowy sposób. Strzel do niego – bo na pewno poczuje moc
strzału i ugnie się pod siłą jego argumentów.
„Godzilla
kontra Mechagodzilla” to upchany akcją, mniejszymi zwrotami akcji film
typowo sensacyjny. Względem znacznie słabszych odsłon takich, jak
„Godzilla kontra Megalon” ta odsłona może uchodzić za arcydzieło
gatunku, ale w kontekście ogólnie pojętej kinematografii, a także
zwykłego zadowolenia z seansu już tak wspaniale nie jest. Zabrakło
sensownego przesłania, tych drobnych pseudofilozoficznych wstawek, które
nadawały dodatkowy sens i kontekst do całej tej młóćki. Same zwroty
akcji też nie są specjalnie wyszukane. Są, bawią, ale, jak to mówią,
szału ni ma.
Ciężko go ocenić na przykład w kontekście innych dobrych filmów z serii i
chyba nie będę się silił na takie porównania. Można się zatem sprzeczać
czy był lepszy niż np. „Godzilla kontra Hedora”, spojrzeć na ocenę i
zgodzić się lub nie zgodzić, ale tego typu porównania nie mają już
większego sensu. To są po prostu inne filmy, choć pozornie tak bardzo do
siebie podobne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz