poniedziałek, 22 lutego 2016

Kingsajz


 Krasnoludki są na świecie.
A mieszkają w podziemiach Instytutu Badań Czwartorzędu, w Szuflandii. Wiele z nich marzy, aby być dużym i zamieszkać w Kingsajzie, gdzie jest dobrobyt, wolność i kobiety. Ale wydostać się z Szuflandii nie jest łatwo, bo odpowiednie służby, na czele z nadszyszkownikiem Kilkujadkiem, tropią i więżą nieprawomyślnych, a poza tym strzegą receptury mikstury, którą trzeba wypić, aby urosnąć. Jej skład udało się odtworzyć alchemikowi Adasiowi, dzięki czemu on i jego przyjaciel Olo mogą cieszyć się wolnością w Kingsajzie (jedynym ograniczeniem jest codzienne picie polo-cocty zapobiegającej ponownemu zmniejszeniu). Niestety działający w Kingsajzie agenci Kilkujadka doprowadzają do ujęcia Adasia, jego zmniejszenia i uwięzienia. Olo podejmuje trudną decyzję powrotu do Szuflandii, żeby uratować przyjaciela. Z zewnątrz, czyli z Kingsajzu, pomaga mu Ala, córka odkrywcy działania polo-cocty, zamienionego za karę w królika.
 







Dzięki uniwersalnemu, inteligentnemu humorowi „Kingsajz” może bawić widza zarówno znającego realia, w jakich był kręcony, jak i tego, który ma szczęście ich nie znać. Ten pierwszy, jako były krasnoludek, wyłapie pewnie jedynie więcej niuansów i podtekstów dialogów i fabuły. Co do fabuły, to pomysł na nią przyszedł reżyserowi w czasie powrotnego lotu to Polski, po dwuletnim pobycie w Stanach Zjednoczonych w ramach stypendium naukowego. Tych samych emocji doświadcza w filmie Olo, kiedy musi z Kingsajzu wrócić do Szuflandii, w której nie każdy ma swoją szufladę, a muchy są na talony, i której przede wszystkim nie można ot tak sobie opuścić.
 
Film jest nie tylko dobrze napisany, ale i świetnie zagrany, przy czym największe pochwały należą się Jerzemu Stuhrowi, wcielającemu się w postać Kilkujadka. Można sobie tylko wyobrazić, z jaką przyjemnością wydestylował i sparodiował sposób zachowania i mówienia typowego członka aparatu ówczesnej władzy. Również w epizodach nie brak perełek, jak jednozdaniowa kwestia Beaty Tyszkiewicz.

Warta podkreślenia jest też strona dźwiękowa i wizualna filmu. Żywą akcję ilustruje bowiem bogato zinstrumentalizowana, energiczna, zabawna muzyka Krzesimira Dębskiego, w tym wpadające w ucho piosenki, a scenografia jest nadzwyczajna, zwłaszcza biorąc pod uwagę ówczesne możliwości techniczne. W jej powstaniu duży udział mieli czechosłowaccy specjaliści od zdjęć trikowych, i tu warto przyznać, że nie tylko Polak, ale i Czech potrafi. Wielka szkoda, że filmowi nie towarzyszą żadne dodatki, zwłaszcza o realizacji, kilka ciekawostek można jedynie wyczytać w książeczce wszytej w okładkę płyty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz