poniedziałek, 15 lutego 2016

Mothra




W porównaniu do innych do tej pory recenzowanych przeze mnie kaijū-eiga (bo tak zwie się gatunek japońskich filmów o potworach) ten najmocniej skupiony jest na fabule i wątkach okołoludzkich. Potwór pojawia się bardzo późno i jest tylko motorem dla ludzi do rozwiązania pewnych problemów. Mosura, w przeciwieństwie np. do Godzilli czy Rodana, jest tutaj potworem bardziej pozytywnym.

Wyrusza ona na swego rodzaju misję ratunkową. A zniszczenie i pożoga przychodzi jej jakoś tak przy okazji. Co robi Mosura, jaka jest jej specjalność? Przede wszystkim – pływa, chodzi, lata. I gdy to robi, nie obchodzi jej nic, co staje jej na drodze. „Hej, ten ogromny budynek stoi przede mną, w sumie mogę go ominąć kawałek obok, ale co tam” – jebudu!



Wprawdzie ma to miejsce bardzo późno w fabule, ale nie będzie chyba spoilerem coś, co widać na wszystkich plakatach – Mosura wije kokon i wykluwa się z niego jako motyl. Zawsze kojarzyłem sobie tego potwora jako ćmę, ale tutaj jest to ewidentnie motyl. Przerośnięty. I co on robi? W sumie mniej niż Rodan, bo tylko lata i generuje silne wiatry. I w bliżej niesprecyzowany sposób niszczy tym budynki, mosty i inne przybytki. A wszystko to bezdotykowo.


Zatem sam potwór, oprócz mitologii wokół niego zbudowanej, do zbyt interesujących nie należy.

Wizualnie film prezentuje się bardzo dobrze. Można śmiało powiedzieć, że efekty są na poziomie porównywalnym z „Rodanem”, lecz jedna rzecz w „Motrze” stała kością w gardle w tej materii. W scenach, w których udział brały makiety czołgów i innych wojskowych maszyn, mogli sobie darować dokładanie żołnierzy. Te wychylone z czołgów marionetki psują cały efekt i odnosiłem wrażenie, że w każdej chwili może się okazać, że za sterami kolejnego przejeżdżającego czołgu siedzi lalka Barbie.


Fabuła rozwija się w tempie dość powolnym i gdybym był człowiekiem mocno naciśnieniowanym na ostrą akcję od początku, zapewne byłbym srodze zawiedziony z tego powodu. A tak byłem zawiedziony z powodów zupełnie innych. Wpleciono tu liczne wątki o zabarwieniu humorystycznym, co pomysłem było zacnym, lecz w praniu wyszły przebarwienia. Niby jest to ten sam rodzaj humoru, który miałem okazję zobaczyć w „King Kong kontra Godzilla”, ale tu wydaje się to nie na miejscu. Robi to bez przekonania i jednocześnie próbuje zachować jakiś kompromis między powagą przesłania, a budowaniem sympatycznej postaci. Kombinuję, jak koń pod górkę, aby wyjaśnić wam dlaczego dowcip w tym filmie mnie nie rozbawił, ale chyba nie mam lepszego pomysłu. Dowcip jest po prostu głupi i to z rodzaju lekko-żenująco-głupiego. Nie wszystkie elementy są całkiem nietrafione, kąciki ust podnieść się potrafią, ale niezwykle rzadko.



A cóż z przesłaniem? Jest. I jest ważne, nie wpycha się go nam na siłę, ale i subtelności tu brak. Oczywiście mamy przesłanie przeciwko próbom jądrowym, ale także dotykamy praw człowieka, jakim by on człowiekiem nie był. Jak już wspomniałem, Mosura nie jest tu potworem pokazanym jako postać negatywna. Za to mamy ludzkiego antagonistę. I och, jak on jest prześwietnie zagrany. Od pierwszego spojrzenia wiadomo, że to będzie nasz „zły pan”, stroi miny niczym mim (teraz wszyscy powtarzamy na głos: „miny niczym mim”). Jego gra jest tak przesłodko wyolbrzymiona, że nie sposób nie czerpać radości z każdej chwili oglądania go na ekranie. I im dalej w las, tym jego postać bardziej zapędza się w swojej „złoczyńskości”.

To człowiek do tego stopnia zły, że uciekając przed kimś i będąc w strasznym pośpiechu widzi staruszka z laską i po prostu nie może się powstrzymać, aby starcowi tej laski z rąk nie wyrwać. Ot tak, nie wiadomo w sumie w jakim celu.



„Motra” to film dość nierówny, lecz niestety przeważają tu raczej wady niż zalety. Świetnie się ogląda znanych japońskich aktorów (w epizodzie wraca także Takashi Shimura, czyli m.in. dr Yamane z „Godzilli”), którzy mają standardowo swój zestaw śmiesznych min. Szkoda, że danie główne, czyli Mosura, tak fajnie obudowana swoją własną mitologią (znacznie lepiej i ciekawiej niż „Godzilla”), jest finalnie potworem niezbyt ciekawym. I mimo to uważam, że warto ten film obejrzeć. Dlaczego? Bo jest to coś nieco innego w gatunku filmów o kaijū, niezbyt wybitnego, ale o podejściu troszkę z innej strony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz