W porównaniu do innych do tej pory recenzowanych przeze mnie kaijū-eiga
(bo tak zwie się gatunek japońskich filmów o potworach) ten najmocniej
skupiony jest na fabule i wątkach okołoludzkich. Potwór pojawia się
bardzo późno i jest tylko motorem dla ludzi do rozwiązania pewnych
problemów. Mosura, w przeciwieństwie np. do Godzilli czy Rodana, jest
tutaj potworem bardziej pozytywnym.
Wyrusza ona na swego rodzaju misję
ratunkową. A zniszczenie i pożoga przychodzi jej jakoś tak przy okazji.
Co robi Mosura, jaka jest jej specjalność? Przede wszystkim – pływa,
chodzi, lata. I gdy to robi, nie obchodzi jej nic, co staje jej na
drodze. „Hej, ten ogromny budynek stoi przede mną, w sumie mogę go
ominąć kawałek obok, ale co tam” – jebudu!
Wprawdzie
ma to miejsce bardzo późno w fabule, ale nie będzie chyba spoilerem
coś, co widać na wszystkich plakatach – Mosura wije kokon i wykluwa się z
niego jako motyl. Zawsze kojarzyłem sobie tego potwora jako ćmę, ale
tutaj jest to ewidentnie motyl. Przerośnięty. I co on robi? W sumie
mniej niż Rodan, bo tylko lata i generuje silne wiatry. I w bliżej
niesprecyzowany sposób niszczy tym budynki, mosty i inne przybytki. A
wszystko to bezdotykowo.
Zatem sam potwór, oprócz mitologii wokół niego zbudowanej, do zbyt interesujących nie należy.
Wizualnie film prezentuje się bardzo dobrze. Można śmiało powiedzieć, że
efekty są na poziomie porównywalnym z „Rodanem”, lecz jedna rzecz w
„Motrze” stała kością w gardle w tej materii. W scenach, w których
udział brały makiety czołgów i innych wojskowych maszyn, mogli sobie
darować dokładanie żołnierzy. Te wychylone z czołgów marionetki psują
cały efekt i odnosiłem wrażenie, że w każdej chwili może się okazać, że
za sterami kolejnego przejeżdżającego czołgu siedzi lalka Barbie.
Fabuła
rozwija się w tempie dość powolnym i gdybym był człowiekiem mocno
naciśnieniowanym na ostrą akcję od początku, zapewne byłbym srodze
zawiedziony z tego powodu. A tak byłem zawiedziony z powodów zupełnie
innych. Wpleciono tu liczne wątki o zabarwieniu humorystycznym, co
pomysłem było zacnym, lecz w praniu wyszły przebarwienia. Niby jest to
ten sam rodzaj humoru, który miałem okazję zobaczyć w „King Kong kontra
Godzilla”, ale tu wydaje się to nie na miejscu. Robi to bez przekonania i
jednocześnie próbuje zachować jakiś kompromis między powagą przesłania,
a budowaniem sympatycznej postaci. Kombinuję, jak koń pod górkę, aby
wyjaśnić wam dlaczego dowcip w tym filmie mnie nie rozbawił, ale chyba
nie mam lepszego pomysłu. Dowcip jest po prostu głupi i to z rodzaju
lekko-żenująco-głupiego. Nie wszystkie elementy są całkiem nietrafione,
kąciki ust podnieść się potrafią, ale niezwykle rzadko.
A
cóż z przesłaniem? Jest. I jest ważne, nie wpycha się go nam na siłę,
ale i subtelności tu brak. Oczywiście mamy przesłanie przeciwko próbom
jądrowym, ale także dotykamy praw człowieka, jakim by on człowiekiem nie
był. Jak już wspomniałem, Mosura nie jest tu potworem pokazanym jako
postać negatywna. Za to mamy ludzkiego antagonistę. I och, jak on jest
prześwietnie zagrany. Od pierwszego spojrzenia wiadomo, że to będzie
nasz „zły pan”, stroi miny niczym mim (teraz wszyscy powtarzamy na głos:
„miny niczym mim”). Jego gra jest tak przesłodko wyolbrzymiona, że nie
sposób nie czerpać radości z każdej chwili oglądania go na ekranie. I im
dalej w las, tym jego postać bardziej zapędza się w swojej
„złoczyńskości”.
To człowiek do tego stopnia zły, że uciekając przed
kimś i będąc w strasznym pośpiechu widzi staruszka z laską i po prostu
nie może się powstrzymać, aby starcowi tej laski z rąk nie wyrwać. Ot
tak, nie wiadomo w sumie w jakim celu.
„Motra”
to film dość nierówny, lecz niestety przeważają tu raczej wady niż
zalety. Świetnie się ogląda znanych japońskich aktorów (w epizodzie
wraca także Takashi Shimura, czyli m.in. dr Yamane z „Godzilli”), którzy
mają standardowo swój zestaw śmiesznych min. Szkoda, że danie główne,
czyli Mosura, tak fajnie obudowana swoją własną mitologią (znacznie
lepiej i ciekawiej niż „Godzilla”), jest finalnie potworem niezbyt
ciekawym. I mimo to uważam, że warto ten film obejrzeć. Dlaczego? Bo
jest to coś nieco innego w gatunku filmów o kaijū, niezbyt wybitnego,
ale o podejściu troszkę z innej strony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz