środa, 23 marca 2016

Nie ma róży bez ognia

 Drugi film Stanisława Barei, napisany do spółki z Jackiem Fedorowiczem, to wariacja na temat peerelowskich kłopotów mieszkaniowych, znacznie rozwiniętych w genialnym serialu "Alternatywy 4". Małżeństwo Filikiewiczów gnieździ się w jednym ciasnym pokoju w willi. Pewnego dnia odwiedza ich niejaki Malinowski, który powodowany nostalgią za czasami dzieciństwa, spędzonymi w tej właśnie willi, proponuje zamianę mieszkań. Tak oto szczęśliwi Filikiewiczowie przeprowadzają się do przestronniejszego mieszkania w bloku. Ale razem z nimi wprowadza się Jerzy Dąbczak, były mąż Wandy Filikiewicz, mający papiery meldunkowe razem z Wandą. Zdenerwowany Janek, chcąc pozbyć się sublokatora, próbuje wywołać alkoholowa libację, mając nadzieję, że krzyki pijanego Dąbczaka spowodują reakcję administracji. Niestety ofiarą alkoholu zostaje Janek. Nastepną deską ratunku jest Lusia, żona Dąbczaka z prowincji, szukająca niewiernego i sprowadzona do Warszawy, celem wywiezienia go z sobą do Łomży. Ale pod wpływem wygadanego i cwanego Jurka, Lusia zostaje, dodatkowo ściągając do mieszkania Filikiewiczów swego aktualnego narzeczonego Zenka. Za nimi wprowadza się z meblami także ojciec Lusi. To już stanowczo zbyt wiele dla biednego Janka...
Jednym z ulubionych zajęć Stanisława Barei, było kolekcjonowanie gagów. Notował wszystkie śmieszne sytuacje, które podpatrzył w życiu i na ekranie. "Nie ma róży bez ognia" to właśnie almanach zabawnych sytuacji, przeniesionych na ekran zarówno z otaczającej reżysera codzienności, jak i slapstickowych komedii, realizowanych w USA w latach 20-tych i 30-tych. Walka skacowanego Janka z platformą, zawieszoną kilkanaście metrów nad ziemią to cytat z Harolda Lloyda w filmie "Jeszcze wyżej" (1923). Również zmagania z podnoszoną lodówką, cieknącym kranem czy wiadrem, stojącym na torze spadających swobodnie drzwi, to nawiązania do czasów, kiedy kino było tylko jarmarczną rozrywką. Z tamtych filmów doskonale pamiętamy także nierozgarniętych policjantów. Jeden z nich przedostał się do świata Barei, pod postacią plutonowego Krzysztofa Kowalewskiego, który chcąc zabłysnąć, powiedział dwa przysłowia na raz. Tak oto z "nie ma róży bez kolców" i "nie ma dymu bez ognia" powstał niezwykły tytuł filmu "Nie ma róży bez ognia". Ale obraz ten to nie tylko cytowanie klasyków. To absurdów codzienności, pokazywanych przez powiększające szkło ciąg dalszy. Znów oberwało się biurokratycznemu molochowi oraz zwykłej ludziej głupocie, zaniechaniu i tumiwisizmowi.

Mimo, że w roli głównej wystąpił Jacek Fedorowicz, film jest niemal wyłącznym aktorskim spektaklem genialnego Jerzego Dobrowolskiego. Kreowany przez niego Jerzy Dąbczak to inteligentny i bystry, choć bardzo przebiegły cwaniaczek. Nie sposób jednak go nie lubić. W pozostałych rolach widzimy Halinę Kowalską (później jako śpiewaczka Kolińska-Kubiak w "Alternatywy 4"), Stanisławę Celińską (czyli nauczycielkę z "Alternatywy 4" i panią Lusię goniącą za "Krzykiem ciszy" w "Zmiennikach"), znanego z wcześniejszych filmów Barei Mieczysława Czechowicza (obaj spotkają się ponownie na planie "Zmienników"), stałych elementów obsady u Barei, czyli Gołasa, Pawlika i (epizodycznie) Pokorę, Wojciecha Siemiona z kultowym tekstem "bardzo dobrze, dostatecznie", jak zwykle śmiesznego Jana Himilsbacha oraz reżysera Henryka Klubę, twórcę legendarnego, nieukończonego filmu o tytule, który sam w sobie jest dziełem sztuki - "Pięć i pół bladego Józka". Jedną z drugoplanowych ról zagrał również Stanisław Tym, z którym Stanisław Bareja za kilka lat zrealizuje swoje trzy najlepsze filmy.


Źródło: http://www.film.org.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz